25 września 2017

Od Lucius'a CD Ayako

Oczywiście wchodząc do opuszczonego zamku byłem świadomy, że znajdę właściciela. Ba, to było oczywiste, jedyna rzecz która mnie zastanawiała to było ,,gdzie dokładnie się znajduje". Krocząc powoli zapadającym w zmroku korytarzem musiałem nagle stanąć, gdy w jednym z przejść rozległy się cichutkie kroki. Gdybym nie nastawiał uszu, pewnie bym ich kompletnie nie usłyszał. Schowałem się we wgłębienie i wstrzymałem oddech; jeden.. dwa.. trzy.. cztery.. postać niskiego chłopaczka wyrosła przede mną i jakby nie zauważając chciała odejść dalej, ale zareagowałem szybciej, rzucając się do niego i zakrywając mu usta. Ostrze.. nie zdążyłem go wyciągnąć, bo zostałem ugryziony i z zaskoczenia odsunąłem się jak najdalej, sprawdzając czy nie zranił mnie głęboko. Na szczęście - nie zrobił mi poważnej krzywdy i nie dostanie się żadne zakażenie bo zwyczajnie, nie wbił się w skórę. Usłyszałem jego pytanie i ujrzałem nóż w dłoni nieznajomego.
- Nie chcesz ze mną walczyć - zapewniłem go, posyłając wredny uśmieszek, chcąc go nieco zastraszyć. Jeśli nie ukażę strachu przed faktem postawionym; jego uzbrojenia w ostrze, na pewno nie zaatakuje. Powoli wyprostowałem się, mając dłoń ułożoną na rękojeści w przypadku ewentualnego starcia. - a teraz załatwmy to na spokojnie.
Cofnąłem się i uniosłem otwartą dłoń, po czym wziąłem wdech.
- Posłuchaj. Kilka kilometrów stąd doszło do pewnego incydentu i cudem udało mi się zbiec żołnierzom. Podejrzewam, że będą chcieli mnie wykastrować za sprowadzenie na nich całej hordy.. więc jeśli nie chcesz skończyć jako mięso dla trupów, to nie spróbujesz się z nimi skontaktować, ani krzyczeć, ani do mnie podchodzić. Muszę tu przenocować. A teraz grzecznie schowasz nóż i zaproponujesz mi wygodny nocleg.

[ Jajko ]

Od Ayako CD Lucius'a

Niedawno dopiero co wróciłem do siedziby mojej bezczłonkowej drużyny, a mianowicie ruin starego zamku. Czułem się niekomfortowo kiedy w okolicach panoszyli się żołnierze dlatego dojść często wybierałem się na wędrówki trwające praktycznie cały dzień i obserwowałem czy nie zbliżają się do mojej kryjówki. Byłem tym wszystkim powoli zmęczony jednak i tak nie miałem nic lepszego do roboty, oprócz chodzenia co jakiś czas na miejsce pochowku mojej siostry. Cicho westchnąłem na swój wewnętrzny monolog spacerując po korytarzach zamczyska. Ściany były zrobione z kamienia, który powoli się kruszył przy pomocy wiatru, nadal jednak stał jak gdyby sam z siebie chciał dać schronienie mi oraz przyszłym osobą, które postanowią tu zamieszkać. Powodem mojej przechadzki był fakt, że robiło się ciemno. Trzeba było więc w miarę zabezpieczyć teren tak aby żadne monstrum nie wpełzło do budowli. Raczej nie chciałbym miłej pobudki w postaci jednego lub hordy zombie. Kiedy tak spacerowałem robiąc obchód, ktoś złapał mnie od tyłu. Bez patrzenia wiedziałem, że jest ode mnie wyższy co nie było jakimś wyczynem. W dodatku był to chłopak, który w nieprzyjemny sposób zasłaniał mi twarz. Na moje szczęście zrobił to na tyle nieumiejętnie, że nie myśląc zbyt długo odruchowo ugryzłem go w palec.
- Przepraszam bardzo, ale co to miało być. - powiedziałem gniewnym szeptem, kiedy udało mi się wyswobodzić, jak po ugryzieniu chłopak lekko rozluźnił uścisk. Od razu złapałem w rękę nóż, który miałem przy sobie na wypadek gdyby jednak ten atak był specjalnie, a nie przypadkowo.

< Lucius? >

24 września 2017

Od Lucius'a

- Cholera - przekląłem na głos gdy przez durny przypadek wychyliłem się zza muru w niewłaściwym momencie, akurat gdy przechodził patrol umundurowanych. Słyszałem jak unieśli karabiny w górę i jeden z nich krzyknął, bym wyszedł. Mogłem uciekać, albo grzecznie się przedstawić. Spojrzałem więc w alejkę z której przyszedłem; z daleka widać było cienie powolnych zombie zmierzających w moją stronę. Napiąłem więc mięśnie, uniosłem ręce w górę i delikatnie wychyliłem się zza zburzonej ściany, będąc ostrożnym w razie, gdyby zaczęli strzelać.
Ta nieufność nie wzięła się znikąd. Kiedy byłem jeszcze głupim szczeniakiem, szukając pomocy i wsparcia zaczepiłem grupę żołnierzy na patrolu jeszcze w starym mieście.. niedługo po śmierci moich rodziców. Do tej pory widząc umundurowanych czuje ból w klatce piersiowej, oraz przypominają mi się własne zduszone krzyki, gdy trójka rosłych facetów postanowiła wyżyć swoje nerwy po pijacku i najzwyczajniej w świecie mnie skatowała. Cholerni korporanci.
- Nie jestem zombie, ani zarażonym - powiedziałem powoli, biorąc krok w przód, po czym następny i wyprostowałem się, opuszczając ręce. - Ale horda idzie w tę stronę i jeśli się nie ulotnie, będziecie musieli sprzedać więcej kul.
- Horda? Dopiero co tu zamiataliśmy... - wymamrotał jeden młodziak z tyłu, na co został natychmiastowo zbesztany, a oczy przywódcy zlustrowały mnie od głowy do stóp.
- Odwróć się tyłem, musimy się upewnić--
- Komandorze! - podniesiony głos zaalarmował człowieka, który na znak odwrócił głowę i przesunął się w bok, by zajrzeć za mnie. Już słyszałem jęki nieumarłych i dosyć mi się spieszyło. Nie chciałem skończyć jako pokarm dla zdechłych.
Usłyszałem komendę strzału i rzuciłem się do boku za kolejny zburzony w połowie murek, obrośnięty mchem i trawą, kolanami zahaczając o małą kałuże. Zombie były coraz bliżej, dlatego bez zastanowienia wybiegłem do drugiego budynku, mijając zabite już zdechlaki, ale horda rozdzieliła się, blokując mi drogę wyjścia. Nie pozostało mi nic innego jak wystrzelić rozwalonym oknem, a potem biec przed siebie między budynkami. Kiedy się zatrzymałem, jakieś trzysta metrów dalej zauważyłem opuszczony i zmarnowany.. zamek? Byłem zmęczony więc i to wydawało mi się idealnym schronem. Szybkim krokiem podreptałem w tę stronę, dopóki nie stanąłem przed zabarykadowanym wejściem. Huh.
Obszedłem miejsce dookoła, stwierdzając to i owo, po czym dostałem się do środka po małej wspinaczce. Kilka miejsc było zabarykadowanych od środka, więc niewykluczone było, że ktoś tu zamieszkuje. Musiałem być ostrożny. Idąc wąskim korytarzem, jedyne co słyszałem to stukot własnych butów o kamienną, zalaną podłogę.

[ Ayayajko? ;w; ]

Drużyna żmij | Lucius Fareheat

"Once in ditch, you can never retire"
Lucius Fareheat | 22 lata | Mężczyzna | Jasve

Opowiadania

Krótki post informacyjny. Ankieta na temat zamknięcia bloga na czas szkoły została zakończona. Cieszy mnie fakt, że chcecie aby dalej funkcjonował :) Mam nadzieję, że całkowicie nie upadnie, oczywiście nie zamierzam go poprowadzić ku dołowi, ale anuluję obecny event. Nikt nie ma ochoty brać w nim udziału, więc zróbmy tak, jakby go nigdy nie było. Wszelkie wydarzenia będą od teraz powiązane z nadchodzącymi świętami, tak chyba będzie najlepiej :) Postanowiłam również nie pilnować was z opowiadaniami, każdy ma szkołę, zadania domowe i inne sprawy. Sama się z tym aktualnie borykam, aby mieć możliwość na chociaż 3 godzinki pobawienia się laptopem. Oczywiście jeżeli chcecie, aby system 2 tygodni wrócił możecie na ten temat zagłosować w kolejnej ankiecie.
Dziękuję za uwagę, to wszystko~

17 września 2017

Od Ayako CD Evan'a

Kiedy się ocknąłem stwierdziłem, iż leże na czymś miękkim. Zbyt miękkim jak na mnie. Zwykle zaszywaliśmy się siostrą w jakiś starych ciuchach, a o i tak było najlepsze. Kiedy tylko moje myśli poszły w stronę siostry z oczu poleciały mi łzy. No tak przecież wczoraj ją zakopałem, tylko że co dalej. Kompletnie nie pamiętam co się działo po tym jak ją zakopałem, najwidoczniej to wtedy zasnąłem. Tylko jakim cudem leże na materacu, a nie trawie, a tym bardziej jakim cudem jeszcze żyje. Usiadłem na materacu gdzie przyszło mi spać i otworzyłem wreszcie oczy. Byłem w jakimś pokoju z poobdzieranymi ścianami. Wyglądało to jak pokój w szpitalu, a ja jak się okazało leżałem na szpitalnym łóżku, których w pomieszczeniu było jeszcze kilka. Cała reszta była jednak pusta, a w pokoju aktualnie byłem sam.
- Czas ruszać dalej, wole nikomu problemów nie robić. - powiedziałem do siebie zeskakując na podłogę. Byłem w tych samych ciuchach co wczoraj, nie było to nic dziwnego. Nie miałem niczego innego. Przy spodniach jak zawsze miałem nóż, brakowało jedynie plecaków, które przed wyruszenie powinienem przepakować do jednego i wyrzucić to co mi się nie przyda. Zacząłem więc przeszukiwać wzrokiem podłogę kiedy usłyszałem otwieranie drzwi. Stanął w nich brązowo włosy chłopak. Z tego co kojarzyłem z wczorajszego dnia nazywał się Evan.
- Dzięki za pomoc. - powiedziałem, do chłopaka. Z reguły raczej nie dziękowałem, bo nie miałem komu. Jednak gdyby nie on i jego pomoc aktualnie mógłbym już nie żyć, a wręcz przeciwnie zostań kolacją dla potworów, które panosz się po świecie.

< Evan?>

Od Ethan'a CD Conor'a

Ethan pokręcił głową z dezaprobatą gdy zorientował się, że chłopak zupełnie zignorował jego wykład. Niestety białowłosy miał do siebie to, że szybko "adoptował" ludzi i zaczynał się o nich faktycznie martwić. Przez chwilę udawał zamyślenie przypatrując się dłoniom Conor'a.
-To cholerna, pusta dziura. - Oznajmił obkręcając się na pięcie wokół własnej osi. -Ale alkohol mają. -Dodał ze zmarnowanym uśmiechem oraz sporą dozą zawodu na ludzkim gatunku.
-Prowadź. -Ozwał się Conor, podnosząc się z ziemi ze znikomą dawką entuzjazmu.
Wyruszyli więc w drogę, żwawym tempem prześlizgując się pomiędzy budynkami. Szli w ciszy, więc Ethan mógł w spokoju przeszukiwać karty swojej pamięci w poszukiwaniu na tym zadupiu kogoś, kto mógłby zająć się ranami Conor'a. Białowłosy zdecydowanie nie był w tym dobry i nie przyłożyłby do tego ręki. Zanim zdołał się kogoś doszukać zaszli pod niewielki budynek oświetlony świątecznymi lampkami, był on wejściem do baru.
Conor z lekkim rozbawieniem spojrzał na lampki, ruchem głowy wskazując je Ethanowi. Białowłosy również posłał mu iskierkę uśmiechu, zupełnie jak gdyby nie widział tego miejsca nigdy wcześniej. Starszy pchnął drzwi, po czym ostrzegając ciemnowłosego przed niskim sufitem sprowadził go na dół,do piwnicy.
Bawiło tam całkiem sporo ludzi, w większości mężczyzn ale gdzieniegdzie przewijały się też (zadziwiająco młode, Ethan nie był pewien czy pełnoletnie) dziewczyny. W akompaniamencie nazbyt głośnej i zwyczajnie brzydkiej muzyki udali się prosto do baru.
Usiedli na zwykłych, drewnianych krzesłach na przeciwko prowizorycznego baru za którym uwijała się dość drobna i widocznie zmęczona dziewczyna. Czekając aż brunetka obsłuży innych klientów białowłosy zlustrował wzrokiem otoczenie. Ściany opadały z tynku, jedynym oświetleniem było jeszcze więcej pieprzonych lampek na choinkę. Nagle przypominając sobie,że spędził prawie dwa lata w nie lepszych warunkach zagryzł wargę obrzydzony własną osobą. Z zamyślenia wyrwał go kobiecy głos " Co podać?". Odwrócił się, stając twarzą w twarz z obrazem nędzy i rozpaczy jakim była dziewczyna. Podkrążone od płaczu oczy, podrapane nadgarstki. Zrobiło mu się jej szkoda.
-Jedną whisky z colą i...? -Pytająco zwrócił się do Conor'a, który akurat znów oglądał swoje dłonie.
-Kufel piwa. -Dokończył, nie odrywając się nawet od swojego fascynującego zajęcia.
-Poprosimy. -Dodał białowłosy,obdarowując ją wdzięcznym uśmiechem. -A, jeszcze jedno. Macie tu kogoś zdolnego zszyć tego delikwenta? -Ruchem głowy wskazał na Conor'a, który zmarszczył nos poruszony tym, że został nazwany delikwentem. Jednocześnie położył na ladę kilka banknotów, które brunetka zgarnęła z lady.
-Jest taka dziewczyna, nazywa się Sophia. Niska blondynka, zapytaj ją. -Mruknęła kładąc przed nim resztę. Po kilku chwilach przed mężczyznami stanęły ich trunki a dziewczyna oddaliła się w stronę zaplecza.
-Idę poszukać tej laski. -Oznajmił Ethan kładąc swoją kurtkę na krześle po czym oddalił się w głąb pomieszczenia. Ocierali się o niego ludzie, muzykę czuł we wszystkich kościach a po blondynce ani śladu. Zszedł z parkietu by rozejrzeć się przy stolikach ustawionych wzdłuż ściany. Jakaś kobieta posłała mu oczko więc nagle przyspieszył prawie poślizgując się na mokrej podłodze. Widok bardzo młodej dziewczyny obściskującej się z opasłym, ponad 40-sto letnim facetem zupełnie zbił go z tropu, postanowił zatem zawrócić w stronę baru.
Stanął w miejscu, gdzie zostawił kurtkę i Conor'a, jednak po żadnym nie było śladu. Jedynie jego whisky nadal smętnie stała na ladzie. Chwycił szklankę upijając z niej sporą część zawartości po czym oddalił się wypatrując ciemnowłosego. Mógł sobie pójść, ok. Ale po cholerę zabrał kurtkę? Kurwa, mam tam ważne rzeczy.
Nerwowo rozglądał się po sali, gdy nagle coś zupełnie zasłoniło jego wizję. Poczuł jak czyjeś zimne dłonie oplatają jego twarz, wzdrygnął się zaskoczony.
-Zgadnij kto to~ -Zakwilił definitywnie męski, jednak melodyjny głos. Nie był to Conor, tego był zupełnie pewien. Odwrócił się, zrzucając obce dłonie z twarzy. Po chwili jego oczom ukazał się znajomy półuśmiech i kręcone włosy w kolorze zgniłej zieleni a także jego znajoma kurtka zwisająca z ramion drobniejszego mężczyzny. -Nie tak się w to gra, idioto. -Żartobliwie przewrócił oczami.
-Adam, kopę lat. -Białowłosy zaśmiał się cicho. -Skoro masz moją kurtkę, masz może i gościa który przyszedł ze mną?
-Izzie zszywa go na zewnątrz. -Niedbale wskazał ruchem głowy w stronę wyjścia. -Żebyś widział jego minę kiedy chłopaki złapali go pod oba ramiona pytając o ciebie! Boże, dawno się tak nie uśmiałem.
-Z jakiej racji was tu przywiało? -Palnął białowłosy, zupełnie ignorując opowieść niższego.
-Zrobiliśmy sobie wycieczkę z resztą ekipy i po drodze zachciało nam się pić. -Wzruszył ramionami. -Wtedy zobaczyłem tą nieśmiertelną kurtkę i wiedziałem że muszę cię zgarnąć ze sobą. -Zarechotał, po czym zdejmując kurtkę ukazał żołnierską odznakę na swojej piersi. -A ty nie powinieneś przypadkiem siedzieć w biurze całkiem daleko stąd?
-Powinienem. Ale właśnie zmieniłem plany. -Ethan narzucił na siebie wierzchnie ubranie, rzucając żołnierzowi porozumiewawcze spojrzenie. Razem opuścili bar. Białowłosy natychmiast nabrał całe płuca zimnego wiatru, śnieg zaczynał prószyć coraz mocniej.
Zauważył Conor'a siedzącego pod jednym z dachów oraz kobietę umiejętnie zajmującą się jego ranami, po chwili w oczy rzucił mu się również spory samochód terenowy i dwóch rosłych mężczyzn którzy rozmawiali oparci o jego maskę.
-Co o nim sądzisz? -Mruknął Ethan, ruchem głowy wskazując na Conor'a oddalonego od niego o dobre paręnaście metrów.
-Hmm. Zdecydowanie boyfriend material. -Odparł Adam, krzyżując ręce na piersi.
-Nie o to mi chodziło. -Białowłosy zmarszczył brwi, karcącym wzrokiem spoglądając na niższego.
-Nie oczekuj innej odpowiedzi od zdesperowanej 30-tki. -Odparł ironicznie brunet. -Nie wygląda na kogoś kto dałby radę nas wszystkich zarypać więc jest ok. -Wzruszył ramionami ruszając w stronę samochodu by po chwili włączyć się w rozmowę pozostałych dwóch mężczyzn.
Białowłosy zapiął kurtkę pod szyję wypuszczając z ust chmurę pary. Śnieg zaczął mocno padać więc udał się pod dach, gdzie kobieta właśnie skończyła bandażować dłonie jego towarzysza.
-Cześć. -Przywitał się, stając za plecami kobiety. Conor uniósł wzrok znad swoich rąk by na chwilę złapać kontakt wzrokowy z mężczyzną.
-Jedziesz z nami? -Zapytała Izzie, następnie specjalnie nie wzruszona jego obecnością zaczęła pakować przybory do sporej torby.
-Ta. -Odparł, opierając się o jeden z drewnianych filarów podtrzymujących zadaszenie. -A ty, piszesz się? -Zwrócił się do wpatrzonego w spadający śnieg Conor'a.

<Conor? >

12 września 2017

Konkurs zakończony

Jest mi bardzo smutno, ponieważ kilka osób zgłosiło się na czacie, iż chętnie coś wykonają, a nie otrzymałam żadnej pracy. Żadnej. Powiedźcie mi szczerze, lenistwo, brak czasu czy odechciało wam się być na tym blogu? Nie mam bladego pojęcia, dlaczego tak się dzieje. Po boku znajdziecie ankietę mającą na celu określić czy zamknąć bloga na czas szkolny. Dziękuję za uwagę.

Od Conor'a CD Ethan'a

Obróciłem się na pięcie i momentalnie zniknąłem wśród budynków. Idąc, w sumie, wolnym krokiem, bądź co bądź nigdzie nie jest mi spieszno, rozglądałem się bacznie, końcu nikt nie lubi zostawiać swoich 'cudeniek' na pastwę okrutnego losu. Jednocześnie jednak, mam świadomość, że białowłosy jegomość prawdopodobnie ruszył za mną, chociaż ciekawiej by było, gdyby tego nie zrobił, i że może mnie dogonić, czego bym nie chciał, samodzielność ponad wszystko. Oczywiście, tak zająłem się tym 'poszukiwaniem', że kompletnie straciłem orientacje, wokół nie było żadnego z budynków, które mijaliśmy z tym kolesiem... Ethanem.
Śnieg? Zatrzymałem się i spojrzałem do góry. Z nieba zaczął delikatnie prószyć śnieg. Białe płatki spadały powoli kołysząc się przy tym, po czym lądowały na ziemi i prawie natychmiast się rozpuszczały. Wyciągnąłem dłoń. No, niemal jak w domu. Tylko przydałoby się więcej tego białego puchu. Na powierzchni rękawiczki wylądowało kilka płatków. Uśmiechnąłem się do siebie. Wróciłem do poszukiwania. O dziwo, nie byłem aż tak bardzo w dupie jak mi się wydawało, po kilkunastu minutach trafiłem na moją własność i wręcz roztrzaskane deski. I pomyśleć, że to mogłem być ja... Westchnąłem głośno. Mógłbym mieć już spokój z tym wszystkim... Mogło być tak pięknie. Wziąłem deskę w dłonie, jest cała, mam szczęście. Ruszyłem w stronę głównej ulicy, teraz powinno być łatwiej, jako tako pamiętam drogę. Po kilku minutach udało się, tym razem się nie zgubiłem. Jednak jak wzrok sięga nigdzie nie widać białej głowy mojego rycerza ( ( ͡° ͜ʖ ͡°) ). Z braku lepszego pomysłu usiadłem sobie na krawężniku i korzystając z wolnego momentu przywiązałem deskę do plecaka, upewniając się tym razem, że zrobiłem to porządnie. Minuty mijają, a mojego nowego towarzysza jak nie było tak nie ma. O nie, czyżbym go zniechęcił do siebie? A zapowiadało się tak fajnie... Zdjąłem rękawiczki z dłoni. W sumie nawet nie miałem czasu wyjąć drzazg z ran, więc zabrałem się za to teraz. Jedna, druga, trzecia... Poczułem w dłoniach mrowienie, będzie dobrze, ale przydałoby się to oczyścić czymś. Usłyszałem kroki gdzieś za sobą, spojrzałem kierunku, z którego dobiegały. Po chwili z pomiędzy budynków wyszedł Ethan. A jednak chyba się myliłem. Mówił coś, jednak ja jestem zbyt zajęty grzebaniem się w ranach, kilka z nich trzeba będzie zszyć. Cudownie.
- Aż tak bardzo chcesz, żebym miał cię na sumieniu? - to złość w jego głosie, czy mi się wydaje.
- Jestem już dużym dzieckiem, wyluzuj. Nic by mi się nie stało. Raczej.
Jego mina zapewne wygląda teraz świetnie, ale ja wole gapić się na swoją krew aktualnie.
- Można gdzieś tu dostać alkohol? - przerwałem mu, nawet nie wiem co mówił.
- Słucham?
- Alkohol. Wódka, rum, whisky, chociaż czysta była by najlepsza -mówiłem jak gdyby nic się nie stało, bo w sumie tak było.


<Ethan? nie bij, że tak długo i że tak beznadziejnie ;; >

Pożegnanie

Żegnamy Alexandra z powodu braku czasu. Adios, amigo.


Upomnienie

Kolejne upomnienie leci do Ayako za nienapisanie opowiadania w terminie. Masz od teraz 10 dni na wysłanie.

7 września 2017

Upomnienie

Alexander otrzymuje upomnienie za nienapisanie opowiadania w terminie. Ma od teraz 10 dni na wysłanie posta.

Od Avy CD Conor'a

Przespać się to jest dobry pomysł. Podeszłam do materaca i się położyłam patrzyłam na sufit. Udało mi się jakoś usunąć.
Myślałam, że uda mi się dłużej pospać, obudziłam się z bronią w ręku wystraszona. Schowałam broń i zabezpieczyłam, wstałam i podeszłam do okna. Nie widziałam w pokoju Conora. Więc nie wiem gdzie mógł pójść. Spojrzałam przez okno niebo jest ciemno i wciąż jest ciemno niektóre latarnie działają. Miałam przygotowana broń, poszłam do pokoju obok, wszędzie pusto. Nie było go, czyli poszedł. Poczekałam z godzinę i wyszłam z pomieszczenia, ale ktoś pociągnął mnie do innego pomieszczenia zamykając szybko drzwi. Odwróciłam się Conor?
- Co ty tu robisz? - szepnęłam pytając się go.
- Słyszałem krzyki, myślałem, że ktoś tu jest i był. Musiałem uciec, bo szły za mną. - powiedział.
- Eh, nie wspomniałam są tu rodziny, które więzią swoich bliskich zombie w pokojach i potem gdy wychodzą. No zjadają się, porypane to. Dlatego zabarykadowałam tamto piętro, a ty ich wypuściłeś. - powiedziałam wywracając oczami.
Weszłam i wzięłam miecze. Spojrzałam na niego i wyszłam. Znalazłam truposzów i ich po kolei zabijałam. - Jesteś 4052,4053,4054,4055...- liczyłam dalej. Gdy wszystkie leżały wbiłam w oko po kolei. Odwróciłam i patrzyłam na niego, gapił się. Za nim kolejne szły, wbiłam miecz w trupa, wyjęłam nóż i celnie w oko rzuciłam. Wyjęłam miecz i poszłam zabić kolejne. Poszłam na zakazane piętro, było ich dużo, ale że miałam ich krew na sobie to ledwo co mogli mnie zauważyć. Zabiłam ich po kolei. ~ 4072,4073,4074... - liczyłam w myślach. Gdy skończyłam było 4088. Masa ich było. Będzie to trzeba porzucić, choć w sumie się pomyśli. Wróciłam po niego i wyszłam bocznym wyjściem. Poprowadziłam go skrótem zachęcając o jedno miejsce. Okazał się to bar z ludźmi. Pokazałam, aby szedł za mną.
- Co to za miejsce? - spytał.
- Bar, na łowców. Daje im cynki gdzie są trupy i idą po nich. Więc możesz się tu umyć i pokaże jak się dostać do dziupli. - powiedziałam idąc pokazać mu łazience oraz ubrania.
- Dziupla? - no tam nie wyjaśniłam.
- Dziupla to przystanek, dzięki któremu szybciej dostaniemy się do naszej bazy czy jakoś tak. Tu masz ubrania oraz łazienkę, mam pokój obok. - powiedziałam i poszłam, zrzuciłam ubrania do kosza na pranie i weszłam pod prysznic. Umyłam włosy, gdy owinęłam się ręcznikiem. Poszłam po ubrania, akurat jak się ubierałam weszła osoba, której nie trawie.
Wzięłam ubrania i chciałam iść się ubrać.
- Możesz zostać nawet może numerek się nam uda, Ava no choć. - poszłam się ubrać, gdy się ubrałam wyszłam z łazienki. Miałam wyjść z pokoju, ale mnie zatrzymał. - Ava no choć. Wiem, że chcesz. Ten twój koleżka cienki jest. - burak, przywaliłam mu z pięści w twarz i brzuch. Wyszłam i poszłam do Conora, woda jeszcze leciała. Usiadłam na łóżku i czekałam. Po kilku minutach woda przestała lecieć, wyszedł. Stanął w drzwiach, gdy zobaczył, że się patrzę na niego. Gapiłam się. Nie odwróciłam wzroku patrzyłam się na niego cały czas, jak się napina i rozluźnia. W samym ręczniku był, naszła mnie głupia myśl, aby ściągnąć jego ręcznik. Wstałam i podeszłam do niego, przyjechałam dłonią po jego plecach. Gdy się odwrócił byłam blisko, zbyt blisko. Poszedł, się ubrać.
Wparował do pokoju Conora on. Znowu czego on chce.
- Gdzie twój kochaś. - powiedział Mike.
- Nie twój interes, wynoś się skończyłam z tobą już dawno. - powiedziałam wkurzona.
- Ja powiem, kiedy się to skończy. Idziemy, już. - powiedział zły. Szarpnął mnie, uderzyłam go. Drzwi od łazienki momentalnie się otworzyły. Conor stał bez koszulki. Nie mogłam długo na niego patrzeć, bo bezczelność tego gnojka sięgnęła zenitu. Rzucił mną. Dokładniej w lustro. Gdy się podniosłam spojrzałam na siebie, miałam kawałki szkła w sobie, wyjęłam je i siedziałam. Jakoś doszłam do łazienki i zatamowałam. Nie wiedziałam co się tam stało. Widziałam, że po tym, jak zostałam rzucona, Conor się rzucił na niego.

Poradziłam sobie z szyciem, nałożyłam opatrunek oraz zabandażowałam podwójnie. Rękę także zabandażowałam, dokładniej Conor mi pomógł. Wzięłam przeciwbólowe, wstałam i poczekam, aż będzie gotowy. Mike leżał w kałuży krwi, ale żył. Szkoda.
***
Gdy doszliśmy do dziupli, nie odzywałam się ani słowem. Potem pokazałam drogę i szłam za nim.
W bazie byliśmy po południu. Conor mi pomógł dojść do pokoju, opatrzył moją nogę oraz ramię.
- Kim był ten cały Mike? - spytał, wiedziałam, że w końcu mnie spytał, ale eh co mam powiedzieć.
- Mike to były przyjaciel, który nazwał siebie moim chłopakiem. Bił mnie, zmuszał... Parę osób stanęło w mojej obronie i się postawiłam. Zniknęła, aż dotąd. - powiedziałam, patrząc na podłogę.
- Do czego cię zmuszał? Rzucał tobą? Tak jak dziś. - to jest trudne.
- Czasem rzucał, bił mnie mam blizny... O tym, co pomyślisz, można powiedzieć, że mnie zmuszał. - powiedziałam, choć chciało mi się płakać.

Conor?

6 września 2017

Pożegnanie

Z bloga odchodzi kolejna osóbka z powodu braku czasu. Eh... Nasze szeregi strasznie się pomniejszają, co mnie smuci. Nie chciałam by ten blog był jakoś super popularny, ale jednak żeby było na nim parę duszyczek. Nie mówię, że ci którzy regularnie piszą są źli. Nie, nie, nie. Bardzo mnie cieszy fakt, że jednak ktoś dołączył i poświęca czas na bloga ^^
Anyway adios, amigo~


Od Conor'a CD Avy

Całe moje ciało przeszył dreszcz. Zbyt blisko, zdecydowanie zbyt blisko. Ale coś tak czuję, że trzeba będzie się do tego przyzwyczaić, bo ta dziewczyna ewidentnie robi to co chce. I nie ma, że 'nie', wszystko po swojemu. Zastygłem w bezruchu, po krótkiej chwili Ava wypuściła mnie z objęć i odsunęła się troszkę. Podałem jej opaskę.
- Nie ma co się wstydzić czy denerwować. W końcu każdy jest 'dziwny', a raczej oryginalny, na swój sposób -prawy kącik moich ust powędrował leciutko do góry.
Dziewczyna patrząc na mnie nałożyła opaskę, po czym westchnęła.
- Może... - powiedziała cicho.
Przyłożyłem gwint butelki do ust. Chyba trzeba jakoś rozluźnić atmosferę... Przechyliłem ją, wypijając ostatni łyk i odstawiłem na podłogę.
- Wracają do pytania - dziewczyna spojrzała na mnie pytającym wzrokiem - pewnie wróciłbym na Alaskę.
Jej wzrok momentalnie zmienił się, jakby cieszyła się ze zmiany tematu, jednak z drugiej strony wydawał się on jednocześnie taki trochę zmęczony.
- Tylko tyle? - oparła się o ścianę za nami.
- Mhmm. No ewentualnie bym już nie żył - zaśmiałem się.
- Wątpię - odchyliła głowę do tyłu.
- A ja nie. Uwierz mi, nie każdy jest taki jak ty - również oparłem się plecami o ścianę.
- Słucham? Co to miało niby znaczyć? - posłała mi piorunujące spojrzenie.
No i się zaczyna...
- No, przede wszystkim to nic obraźliwego.
- Ale jaka jestem? - naciskała.
- No.. na przykład te pułapki. Nie każdy by zrobił coś takiego. Albo to, że pomogłaś mi wtedy na dachu.
- Mhm - ziewnęła.
- Może się prześpij? W końcu chyba masz za sobą nie przespaną noc.


<Ava? Tak trochę brak pomysłu >

3 września 2017

Od Evan'a CD Ayako

- Jeśli masz coś do roboty, to nie musisz mi dotrzymywać towarzystwa. – powiedział łagodnie chłopak.
Przyglądałem mu się przez chwilę, po czym podszedłem do murka i usiadłem, opierając się o niego.
- Lepiej trzymać się we dwójkę niżeli być samemu. Z resztą na pewno jesteś zmęczony, zaprowadzę cię do mojej kryjówki, jeśli będziesz chciał. – odparłem gestykulując dłońmi. Nie usłyszałem wyraźnej odpowiedzi, ale wydaje mi się, że powiedział „tak”. Podkurczyłem nogi i położyłem na kolana ręce.
***
Ayako wykopał wystarczająco głęboki dół, dość sporo czasu upłynęło. Delikatnie uniósł dziewczynę i równie delikatnie włożył ją do „grobu”. Przykucnięty chwilę nań patrzył, po czym ponownie chwycił za łopatę i zaczął wrzucać ziemię z powrotem, tam gdzie była. Wyciągnąłem telefon i włączyłem ekran. 15% baterii… Wyłączyłem go i schowałem do plecaka. Spojrzałem w górę, na korony drzew. Spostrzegłem małą śnieżynkę powoli spadającą w dół. Wyciągnąłem po nią dłoń, lecz ta od razu po spotkaniu mojej skóry rozpuściła się. Po takiej kruszynce nawet woda nie została. Zacisnąłem dłoń w pięść, po czym ją otworzyłem. Spojrzałem w stronę chłopaka. Siedział przed górką ziemi. Wstałem więc i podszedłem do niego. Stanąłem po jego lewej stronie. Zerknąłem kątem oka na niego. Był cały spocony i wykończony. Zaniesienie bagaży i dziewczyny, a potem wykopanie samemu głębokiego dołu nie służy jego możliwością fizycznym. Postanowiłem dać mu jeszcze chwilę na odsapnięcie i pożegnanie z siostrą, w sumie to tego drugiego wcale nie musi wykonać, jeżeli będzie pamiętać o tym miejscu i przychodzić tu od czasu do czasu.
- To jak, zgadzasz się na moją ofertę? Nie musisz zostawać, możesz zostać tylko na dzisiejszą noc. Robi się późno, a jednak bezpieczny nocleg w tych czasach jest bardzo potrzebny. – zaproponowałem. Chłopak długo nie odpowiadał, więc schyliłem się aby ujrzeć jego twarz. Zasnął. Czyżbym był taki nudny? Uśmiechnąłem się lekko z własnego żartu. Nie chciałem go budzić, dużo przeżył. Niech śpi. Z lekkim trudem udało mi się położyć go sobie na plecy i zanieść do siedziby.


<Ayako? Sory, że tak późno, ale miałam trochę na głowie ^^’>

Upomnienia

Dałam wam dodatkowe 2 dni, a nawet dłużej, bo nie miałam czasu napisać tego posta. Przykro mi, ale muszę wpisać wam po upomnieniu, Gabriell i Oliver. Macie od teraz 10 dni na napisanie opowiadania.

Pożegnanie

Kolejna osóbka nas opuszcza, również z powodu braku czasu. Wierzę, że powróci do nas najszybciej jak tylko będzie mogła ^^ Adios, amigo~


2 września 2017

Od Ethan'a CD Conor'a

Białowłosy podniósłszy twarz nieco do góry posłał Conor'owi zaczepny uśmieszek. - Plamisz mi ciuchy, kochanieńki. - Zarecytował mu wdzięcznie prosto w twarz. Skonsternowany młodszy spojrzał w dół na swoje dłonie, które w gruncie rzeczy miały jeszcze spory kawałek do szarej koszuli Ethana. Zanim zdążył się zreflektować nad tym, iż został perfidnie oszukany starszy zrzucił go ze swoich nóg na ziemię. - Johnson. - Mruknął, samemu stając na równe nogi. - Ethan Johnson, radzę zapamiętać. - Poprawił zwinięte rękawy koszuli, kątem oka przypatrując się ciemnowłosemu. Następnie zaczął grzebać w swoim plecaku. - A tak z innej beczki, urzekł mnie twój głos. Poproś mnie o coś w ten sposób a na pewno to dostaniesz. - Zaśmiał się delikatnie, rzucając na brzuch leżącego chłopaka parę skórzanych rękawiczek.
- A to co, wyzwanie na pojedynek? - Conor zmarszczył brwi, biorąc rękawice w dłonie.
- Chętnie, ale nie póki jesteś nie w formie. - Białowłosy przerzucił ramiączko plecaka przez ramię. - Załóż, opatrunku szybko tu nie dostaniesz. - Przyglądając się jak Conor przymierza rękawiczki Ethan rozpoczął swój monolog. - Kiedy cię zobaczyłem po bliznach sądziłem że jest z ciebie jakiś wytrawny wojownik, więc cię zatrzymałem. - Spojrzał wymownie na bruneta, który dopiero co wstał. - Chyba nie do końca. - Zaśmiał się, analizując minę wyższego. Bynajmniej nie było mu do śmiechu. Ethan odchrząknął, powracając do swojego zwyczajnego, chłodnawego wyrazu. - Wybacz.
- Nie miałeś mnie przypadkiem oprowadzić? - Upomniał się Conor, poprawiając rękawiczki które widocznie były na niego nieco przymałe.
- No, dobra. Zaczynamy jakże ekscytującą wyprawę po pobojowisku. - Obaj zeszli z dachu, powracając na główną drogę. Przeszli kawałek pomiędzy niskimi, starymi domkami kiedy Conor nagle stanął jak wryty.
- Zgubiłem deskę. - Oznajmił, nerwowo rozglądając się na boki i obmacując swój plecak.
- Po co ci deska? Prędzej zabijesz się na tej kupie gruzu, niż będziesz miał z niej pożytek. - Białowłosy niewzruszony ruszył dalej, jednak Conor ani drgnął.
- Muszę ją znaleźć. - Oznajmił, samodzielnie wpadając w labirynt domów i domków.

<Conor? Nie zgub się tylko xD>

1 września 2017

Od Avy "Dworzec początku"

To było zbyt proste aby o tym tak myśleć. Uwięzieni na tej samej stacji kolejowej. Wszyscy razem, jesteśmy zdani na siebie nawzajem. Na zewnątrz niezliczone masy zombie i to różnego rodzaju, mamy zbyt mało amunicji na nich. Nikt nie może zginąć, wszyscy muszą przeżyć. Gdyby tak pomyśleć, to kilka osób mogłaby ich odciągnąć, a reszta uciec. To zbyt ryzykowne. Gdy tak się myśli o tym, przecież można przejść tunelami. Jakoś się wydostać albo kanałami. Może warto, gdyby kilka osób poszło zbadać teren.
- Możecie się zamknąć. Przy takim hałasie tylko ich tu zwabicie. Może myślcie jak się stąd wydostać, nie zabijając siebie nawzajem. Gdy wy będziecie się opamiętywać i myśleć ja spróbuję coś zrobić. - wszyscy spojrzeli się na mnie i się zamknęli. Poszłam w jakimś kierunku żeby zobaczyć czy jest tu jakieś wyjście. Drzwi zablokowane, słychać zombie. Tedy odpada, tutaj przydaliby się ludzie z jakąś bronią. Może inne wyjście.
- Wiem już, to może się udać. Choć w sumie może zombie złapią przynętę, ale nie wiem jak z resztą. Może gdyby niektórzy byli przynęta. Zapędziliby ich w kozi rób i uciekli, zamykając ich tam może byśmy mogli wyjść. - myślałam głośno, dopóki się nie odwróciłam, napotkałam na swojej drodze lidera, każdej z grup.
- O czym tak intensywnie myślisz? Jestem Joseph. - spytał, lider tarantul. 
- Próbuje wymyślić plan jakby tu was wszystkich żywych wyciągnąć. Możliwe, że mam pomysł, ale potrzebuję chętnych na ten plan. - powiedziałam do całej czwórki.
- Jakiż to plan. - powiedział Ethan, lider Wilków.
- Opowiedz szczegółowo o nim. Jestem Ayako. - powiedział lider Żmij.
- Dobrze. To już mówię. Myślałam nad takim planem aby kilka osób takich w miarę szybkich, było przynęta. Aby wymieszać się w zombie muszą pachnieć jak oni, więc przydadzą się zombie. Są tutaj. - pokazała im drzwi. - możemy zabić kilku i wysmarować się ich krwią. Następnie jakimś przejściem tam do nich dołączyć i ich udawać. Uciec kawałek, aby przygotować miejsce, gdzie moglibyśmy ich zmieścić i zamknąć. Gdy się je przygotuję, zwabić ich hałasem, w tamto miejsce. Gdy już wszystkie wejdą, trzeba będzie ich zamknąć w miarę szybko. Wtedy reszta będzie mogła wyjść. Jest haczyk. Z zombie musi być ktoś chętny, żeby ich tam utrzymać np. jakieś zwłoki dać, aby się ruszyły czy jakiś mechanizm. Gdy to się zrobi. Gdy będą już zamknięci. Dwie osoby muszą tam zostać, aby pilnować. Reszta uwolni innych. Gdy wszyscy będą wolni. Wtedy będziemy musieli wziąć broń i wszystkie zombie pozabijać. Oczywiście są też różne sposoby, aby umrzeć. Im dłużej tu siedzimy, tym mniej mamy wody i jedzenia. Potrzebujemy siły, aby się to udało. Chyba że ktoś z was ma lepszy pomysł. - powiedziałam wszystko i się na nich patrzyłam.
- Sama to wszystko wymyśliłaś? - powiedział Ayako.
- Tak, wszystko sama. Bo wy woleliście się kłócić. Ktoś musi was uratować. - powiedziałam.
- Plan jest przemyślany, ale jest kilka w nim błędów. - powiedział Ethan.
- Powiedziałam swój pomysł, a wy macie jakiś czy nie. Jeśli nie ruszcie palcem sama go zrobię. - powiedziałam zła.
- Ej ej, Ava spokojnie. Ethan wyraził swoją opinię. Choć do reszty opowiesz im też i razem to jakoś wykombinujemy, w porządku? - powiedział Evan.
- Dobrze. - powiedziałam, zerknąć na lidera tarantul.
- Mógłby się udać, trochę go dopracujemy i można się brać do dzieła. - powiedział Joseph.
Poszłam razem z nimi do reszty, aby opowiedzieć mój plan.

 
Joseph? Evan? Ayako? Ethan? Może ktoś inny chce się dołączyć?

Od Conor'a CD Ethan'a

Serce podskoczyło mi aż do gardła. Nie mam lęku wysokości, jednak zwisanie na desce, która przed chwilą pękła w połowie pod moim ciężarem, nie wróży dobrze. Zacząłem nerwowo łapać się kawałka drewna, byle by mieć pewny chwyt, żeby wyratować się z zaistniałej sytuacji. Jednak na nic mój wysiłek, deska jest zbyt wąska, a ja zbyt duży i ciężki. Zerknąłem przez ramię w dół. Chuj, najwyżej złamię se nogi. Skierowałem wzrok znowu przed siebie. I oto on. Mój rycerz na jebanym białym koniu, czytaj białowłosy chłopak, za którym muszę biegać, żeby dowiedzieć się jak ma na imię. W sumie w innych okolicznościach, mógłby być z tego niezły materiał na film romantyczny, ale co ja się tam na tym znam. Chłopak złapał mnie za ręce i wręcz dosłownie wciągnął na dach. Odetchnąłem z ulgą, znowu złapałem się na wstrzymywaniu oddechu.
- Dzięki - mruknąłem cicho pod nosem.
Jakim cudem wytrzymało jego, a mnie nie? Jesteśmy prawie podobnej postury. Teraz to jednak jest najmniej istotne. Spojrzałem na jegomościa, obserwował mnie. Jest czujny, tym gorzej dla mnie. Wyprostowałem się, ku mojemu zdziwieniu towarzyszył temu cichutki 'trzask' rozciąganych kości. Uniosłem lekko kąciki ust, gdy dostrzegłem minimalne drgnięcie białowłosego. Może teraz odwrócimy strony i to ja go zaskoczę? Momentalnie zerwałem się w stronę chłopaka. W końcu wyraźnie poczułem jak napinają mi się mięśnie na prawie całym ciele. Przyjął on jakąś tam postawę obronną, jednak udało mi się jakoś go położyć. W powietrze wzbił się tuman kurzu i drobnego piasku. Usiadłem na nim, blokując mu ruchy nogami, dłońmi zaś jako tako unieruchomiłem jego ręce. Nastała taka cisza, że było słychać świst wydychanego przeze mnie powietrza. Ciężki oddech po czymś takim, no zdecydowanie trzeba wrócić do mocniejszych ćwiczeń.
- Coś słabo z formą chyba - mruknął chłopak.
W odpowiedzi jedynie uśmiechnąłem się. Poczułem, że próbuje on wykorzystać moje chwilowe rozkojarzenie ruszając dłońmi by się uwolnić. Zacieśniłem uścisk. Dopiero teraz zauważyłem też, że rozciąłem dłonie na tamtej feralnej desce i moja krew zaczęła powolutku ściekać na dłonie chłopaka.
- No dobra, dosyć zabawy - przybliżyłem twarz do jego twarzy, powiedzmy, że to taka... prowokacja. - Imię -powiedziałem stanowczo. - Serio, opaska mówi mi tyle co nic, a jednak wolę wiedzieć z kim się 'bawię'.



<Ethan? To nie ja pisałam, to choroba xd >

Od Ethan'a CD Joseph'a

Mężczyzna cały trząsł się ze zdenerwowania. Mimo tego, że pożerały go głód oraz zmęczenie, napływ adrenaliny wziął jednak górę. Przyspieszył, wkładając całą energię w bieg do jednej z bocznych bram. Umiejętnie omijał pułapki, w końcu znał całe miasto na pamięć. Ignorował krzyki agonii dobiegające z dołu skupiając się jedynie na swoich własnych ruchach.
Dopadł do strażnicy. Schody zatrzęsły się pod jego stopami. Wpadł do środka, natychmiast uderzył go smród papierosowego dymu. Czterech strażników spało w najlepsze. Tylko czterech, więc brakowało jednego z nich. Jego zęby aż zazgrzytały gdy zacisnął szczękę, w ułamku sekundy stół na którym leżały ich głowy trzasnął o podłogę, zdrętwiałe ciała mężczyzn poszły w ślad za meblem.
- Ogłoście alarm, do ch*lery! - Zagrzmiał białowłosy. - Nie widzicie, co się tam dzieje?! - Jeden ze strażników pobladł, dopadając do okna. Drugi widząc minę towarzysza bez sprzeciwu uruchomił procedurę alarmową. Po chwili rozbrzmiał nieco ochrypły odgłos syreny policyjnej.
- Gdzie piąty, ten nowy? - Mężczyźni z konsternacją spojrzeli po sobie.
- Wyszedł dobrą godzinę temu. - Oznajmił któryś. Zapadła cisza, gdy lider zaciskając ręce w pięści wziął głęboki oddech.
- Przyprowadźcie go do mnie. Nie ważne,czy będzie w jednym kawałku. - Rozkazał. Mężczyźni wyposażeni w broń, którą zgarnęli z rogu pokoju wypadli ze strażnicy z prędkością światła.
Mężczyzna oparł głowę o szybę, gdy obserwował jak oddalają się w ciemności. Łapał głębokie, chaotyczne wdechy próbując uspokoić kołaczące serce.
Stwierdzając, że nie ma nic do stracenia opuścił schronienie. Na jego głowę momentalnie spadł śnieg zmieszany z deszczem. Nawet pogoda uwzięła się na dzień, kiedy nie wyrabiał na zakrętach psychicznie i fizycznie. Położył się na lodowatej ziemi, wystawiając lufę karabinu przez przerwę w ogrodzeniu. Udało mu się zestrzelić kilku nieumarłych, gdy nagle jak grom z jasnego nieba spadła na niego myśl o tym, że główna brama pozostała otwarta, że musi ją jak najszybciej zamknąć. Podniósł się, oddając ostatni strzał w pozycji stojącej po czym udał się w stronę głównej bramy.
Nie miał już więcej siły na bieg, zatem pochylając się na tyle, ile było to możliwe przebył sporą część drogi. Nagle jednak usłyszał za sobą to już dobrze znane mu warczenie. Zanim zdołał zareagować stwór oplótł łapska na jego szyi, w ułamku sekundy broń wylądowała na ziemi. Próbował utrzymać jego łeb z dala od siebie kopiąc i rzucając się na wszystkie strony, nie było to jednak proste gdy do jego mózgu docierało coraz mniej tlenu. Bestia kłapała szczękami próbując wgryźć się w ciało mężczyzny. W akcie desperacji chwycił łeb nieumarłego w dłonie, by następnie wkładając w to całą pozostałą siłę nabić ją na kolce wystające z ogrodzenia. Okropna, zbrązowiała krew ochlapała go od stóp po czubek nosa. Wytarł twarz rękawem kurtki, wychylając się zza muru. Z dumą stwierdził, iż jego ludzie poradzili sobie z nieumarłymi całkiem szybko. Stracił stosunkowo niewiele, gdyż 3-4 ludzi na hordę ponad 20 zombie.
Udało mu się całkiem szybko dojść do schodów prowadzących na dół by zrównać się ze swoimi ludźmi. Schodząc szukał wśród nich białej czupryny Joseph'a, nigdzie jednak nie udało mu się jej wypatrzyć. Wszedł w uzbrojoną grupę mężczyzn, ruchem głowy przywołując kilku do pomocy przy zamknięciu bramy. Po kilku minutach oporu i skrzypienia wrota zatrzasnęły się.
- Spalcie ciała. - Odezwał się do jednego z podwładnych, który kiwnąwszy głową zebrał swój oddział by po chwili zniknąć w mroku. Mężczyzna przysiadł na chwilę przy ziemi, opierając się o ścianę głównej strażnicy. Nie wiedział jak wiele czasu minęło, na pewno wystarczająco by ścisnął mróz. Zimny wiatr agresywnie zawiewał mu w twarz. Grupa mężczyzn zdążyła ułożyć dwa stosy ciał oraz zalać je benzyną, zajęcie się płomieniami od zapałki było kwestią minut.
Ethan podniósł się z ziemi, zbliżając się do płomieni. Obszedł stosy z zamiarem odszukania Joseph'a, jednak nagle rozległ się gardłowy krzyk "Mamy sk*rwysyna!". Ziemia wręcz zatrzęsła się przy odpowiedzi około trzydziestu rosłych mężczyzn "Dawać go!".  Młody chłopak zarył twarzą o ziemię przed nogami białowłosego. Mężczyzna spojrzał na niego pustym wzrokiem. Zależało mu już tylko na odnalezieniu towarzysza i powrocie do domu, cała reszta mogła poczekać. Jednak mężczyźni nieustannie skandowali "Utopić zdrajcę!".
- Dla kogo pracujesz? - Ethan złapał rudą czuprynę młodzika w garść. Uniósł jego twarz do góry, ukazując policzki mokre od łez oraz zaczerwienione oczy w kolorze szmaragdów. Chłopak miał może z 18 lat, nie więcej. Nie odezwał się, zaciskając usta w cienką linię. -Nie chcesz współpracować? W porządku. - Tłum nie dawał za wygraną, cały czas domagali się utopienia chłopaka.
- Nie będziemy dziś nikogo topić. - Warknął lider, mierząc wzrokiem mężczyzn, którzy momentalnie się uciszyli.
- Masz rację, nie będziemy. - U jego boku pojawił się dobrze znany mu mężczyzna - Kano Meyer. Spojrzał mu głęboko w oczy, po czym ceremonialnie oparł siekierę o ziemię. Białowłosy zlustrował spojrzeniem ciemnowłosego, następnie ostrze by finalnie zawiesić wzrok na tłumie. Ci ludzie potrzebowali silnego przywódcy. Akty słabości prędzej czy później zepchną go ze stołka.
Odebrał więc siekierę z rąk złotookiego, który uważnie przypatrywał się każdemu jego ruchowi. Delikatnie przejechał dłonią po plastikowej rękojeści, jakby to miało mu w czymś pomóc. - Skończmy to szybko. - Oznajmił, próbując zignorować uśmiech, który wpłynął w tamtym momencie na twarz wyższego.
Kilku mężczyzn ułożyło chłopaka na kamieniu tak, by jego głowa była wyżej od reszty ciała. Johnson cały czas bił się z myślą, że może skazywać na śmierć niewinnego chłopaka tylko dla zachowania swojego statusu. Czuł się z tym okropnie. Miał ochotę położyć się na tej lodowatej ziemi i zwyczajnie zasnąć.
Jednak wyrok zapadł, nie było powrotu. Przymierzył się raz, drugi, za trzecim razem ostrze spadło na szyję rudowłosego. Metal trzasnął o kamień a Ethan'a znów ubrudziła krew. Tym razem nie trudził się wycieraniem jej z twarzy. Rzucił siekierę na ziemię, następnie bez słowa odszedł.
Czuł się jak w amoku, jak w złym śnie który chciał jedynie zakończyć. Zaglądał do każdego budynku wzdłuż muru w poszukiwaniu białowłosego Azjaty. Ostatni raz zmusił swój wykończony organizm do biegu, był to jednak błąd z jego strony. Warstwa wody, która zdążyła spaść kilka godzin wcześniej zamarzła pod wpływem niskiej temperatury tworząc z muru istną ślizgawkę. Jeden krzywy krok i mężczyzna padł na ziemię, pozostawiając na betonie dwa krwawe ślady. Przeklął pod nosem, otrzepując zdarte kolana. Podnosząc się z poziomu podłogi dojrzał, iż jeden z kolców jest ubrudzony krwią. Nie był to bynajmniej ten, na który nabił zombie. Zaniepokojony odszukał najbliższy budynek, po czym dopadł do jego drzwi.
Jednak te ani drgnęły gdy za nie szarpnął. Spróbował raz, drugi- nic. Zaczął uderzać w nie pięściami. - Joseph, jesteś tam?! - Odpowiedziała mu cisza, ponowił więc wołanie. - Joseph!
Normalnie zaprzestałby poszukiwania o tej godzinie, a już na pewno też nie dobijałby się do drzwi stodoły jak jakiś szaleniec. Jednak robił to. Napi*rdalał w drewniane drzwi o drugiej nad ranem, jakby od tego zależało jego życie.
- Ethan? - Przez chwilę białowłosy zastanawiał się, czy aby głos który usłyszał nie jest już omamem ze zmęczenia.
- Otwórz drzwi. - Jego głos załamał się w połowie zdania, jakby nagle zaczął się topić od środka. Jednak nie oszalał, drzwi stanęły przed nim otworem. A zaraz za nimi Joseph uciskający krwawiącą ranę. Nie myśląc ani chwili padł przed młodszym na jedno kolano, zaciskając dłonie wokół jego ramion. Uniósł głowę, by spojrzeć na jego twarz pozbawioną wyrazu i zamglone oczy. -Zajmiemy się tym, tylko na boga, nie mdlej. -W jego głosie wyczuwalna była panika, Joseph jedynie niemrawo pokiwał głową. Mężczyzna podniósł chłopaka, zakładając jego ręce na swoje barki. Był bardzo lekki, a może tylko mu się tak wydawało? W każdym razie udało mu się jakoś zanieść Josepha pod wielkie ognisko gdzie zajął się nim medyk.
Mężczyzna jedynie stał obok, obserwując jak doświadczona osoba zszywa ranę chłopaka. Troskliwie doglądał, czy ten na pewno nie odpływa. Uspokoił się, gdy rana została już zakryta bandażem.
Ktoś pomógł mu donieść pół przytomnego chłopaka do mieszkania, sam na pewno nie dałby z tym rady. Położył go na łóżku, nie trudząc się zdejmowaniem z niego brudnych ubrań. Sam udał się do kuchni, by zmyć całą krew z twarzy i dłoni w kuchennym zlewie. Następnie wyciągnął z szafki garnek i opakowanie makaronu, wstawiając wodę w garnku na gaz. Przez chwilę tępo wpatrywał się w płomień, jego głowa wydawała się ch*lernie ciężka. Jednak gdy już przebudził się z otępienia by wrzucić makaron do wody, udał się w stronę sypialni. Oparł się o futrynę drzwi przyglądając się szczupłej sylwetce Joseph'a wtulonej w kołdrę zwiniętą w rulon. - Będziesz jadł? - Chłopak odpowiedział mu przeciągłym pomrukiem, który uznał za tak.
Przygotował mocno uproszczoną wersję spaghetti składającą się z makaronu oraz sosu pomidorowego z puszki, niestety nic innego nie uchowało się pod jego nieobecność.
Postawił dwa talerze na niewielkim stoliku w kuchni po czym padł na jedno z krzeseł. Spojrzał na wyświetlacz na piekarniku - już druga trzydzieści. Ziewnął przeciągle mieszając makaron widelcem po czym powoli zabrał się za jedzenie. Chciał pochłonąć porcję jak najszybciej, niestety ledwie mógł utrzymać widelec w dłoni. Jego głowa niekontrolowanie zsunęła się w dół, układając się na stole.
Ledwie udało mu się otworzyć sklejone powieki, gdy do jego uszu dotarł jakby dźwięk dzwonka do drzwi. Odruchowo znów sprawdził godzinę- piąta nad ranem. Unosząc ociężale głowę do góry ujrzał przed sobą źródło dźwięku. Joseph owinięty w kołdrę po sam nos grzebał widelcem w ostygniętym makaronie.
- A więc jednak zgłodniałeś. - Wymruczał mężczyzna, układając się z powrotem na stole.

<Joseph? :3 >

Obserwatorzy