24 września 2017

Od Lucius'a

- Cholera - przekląłem na głos gdy przez durny przypadek wychyliłem się zza muru w niewłaściwym momencie, akurat gdy przechodził patrol umundurowanych. Słyszałem jak unieśli karabiny w górę i jeden z nich krzyknął, bym wyszedł. Mogłem uciekać, albo grzecznie się przedstawić. Spojrzałem więc w alejkę z której przyszedłem; z daleka widać było cienie powolnych zombie zmierzających w moją stronę. Napiąłem więc mięśnie, uniosłem ręce w górę i delikatnie wychyliłem się zza zburzonej ściany, będąc ostrożnym w razie, gdyby zaczęli strzelać.
Ta nieufność nie wzięła się znikąd. Kiedy byłem jeszcze głupim szczeniakiem, szukając pomocy i wsparcia zaczepiłem grupę żołnierzy na patrolu jeszcze w starym mieście.. niedługo po śmierci moich rodziców. Do tej pory widząc umundurowanych czuje ból w klatce piersiowej, oraz przypominają mi się własne zduszone krzyki, gdy trójka rosłych facetów postanowiła wyżyć swoje nerwy po pijacku i najzwyczajniej w świecie mnie skatowała. Cholerni korporanci.
- Nie jestem zombie, ani zarażonym - powiedziałem powoli, biorąc krok w przód, po czym następny i wyprostowałem się, opuszczając ręce. - Ale horda idzie w tę stronę i jeśli się nie ulotnie, będziecie musieli sprzedać więcej kul.
- Horda? Dopiero co tu zamiataliśmy... - wymamrotał jeden młodziak z tyłu, na co został natychmiastowo zbesztany, a oczy przywódcy zlustrowały mnie od głowy do stóp.
- Odwróć się tyłem, musimy się upewnić--
- Komandorze! - podniesiony głos zaalarmował człowieka, który na znak odwrócił głowę i przesunął się w bok, by zajrzeć za mnie. Już słyszałem jęki nieumarłych i dosyć mi się spieszyło. Nie chciałem skończyć jako pokarm dla zdechłych.
Usłyszałem komendę strzału i rzuciłem się do boku za kolejny zburzony w połowie murek, obrośnięty mchem i trawą, kolanami zahaczając o małą kałuże. Zombie były coraz bliżej, dlatego bez zastanowienia wybiegłem do drugiego budynku, mijając zabite już zdechlaki, ale horda rozdzieliła się, blokując mi drogę wyjścia. Nie pozostało mi nic innego jak wystrzelić rozwalonym oknem, a potem biec przed siebie między budynkami. Kiedy się zatrzymałem, jakieś trzysta metrów dalej zauważyłem opuszczony i zmarnowany.. zamek? Byłem zmęczony więc i to wydawało mi się idealnym schronem. Szybkim krokiem podreptałem w tę stronę, dopóki nie stanąłem przed zabarykadowanym wejściem. Huh.
Obszedłem miejsce dookoła, stwierdzając to i owo, po czym dostałem się do środka po małej wspinaczce. Kilka miejsc było zabarykadowanych od środka, więc niewykluczone było, że ktoś tu zamieszkuje. Musiałem być ostrożny. Idąc wąskim korytarzem, jedyne co słyszałem to stukot własnych butów o kamienną, zalaną podłogę.

[ Ayayajko? ;w; ]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy