Obróciłem się na pięcie i momentalnie zniknąłem wśród budynków. Idąc, w
sumie, wolnym krokiem, bądź co bądź nigdzie nie jest mi spieszno,
rozglądałem się bacznie, końcu nikt nie lubi zostawiać swoich 'cudeniek'
na pastwę okrutnego losu. Jednocześnie jednak, mam świadomość, że
białowłosy jegomość prawdopodobnie ruszył za mną, chociaż ciekawiej by
było, gdyby tego nie zrobił, i że może mnie dogonić, czego bym nie
chciał, samodzielność ponad wszystko. Oczywiście, tak zająłem się tym
'poszukiwaniem', że kompletnie straciłem orientacje, wokół nie było
żadnego z budynków, które mijaliśmy z tym kolesiem... Ethanem.
Śnieg? Zatrzymałem się i spojrzałem do góry. Z nieba zaczął delikatnie prószyć śnieg. Białe płatki spadały powoli kołysząc się przy tym, po czym lądowały na ziemi i prawie natychmiast się rozpuszczały. Wyciągnąłem dłoń. No, niemal jak w domu. Tylko przydałoby się więcej tego białego puchu. Na powierzchni rękawiczki wylądowało kilka płatków. Uśmiechnąłem się do siebie. Wróciłem do poszukiwania. O dziwo, nie byłem aż tak bardzo w dupie jak mi się wydawało, po kilkunastu minutach trafiłem na moją własność i wręcz roztrzaskane deski. I pomyśleć, że to mogłem być ja... Westchnąłem głośno. Mógłbym mieć już spokój z tym wszystkim... Mogło być tak pięknie. Wziąłem deskę w dłonie, jest cała, mam szczęście. Ruszyłem w stronę głównej ulicy, teraz powinno być łatwiej, jako tako pamiętam drogę. Po kilku minutach udało się, tym razem się nie zgubiłem. Jednak jak wzrok sięga nigdzie nie widać białej głowy mojego rycerza ( ( ͡° ͜ʖ ͡°) ). Z braku lepszego pomysłu usiadłem sobie na krawężniku i korzystając z wolnego momentu przywiązałem deskę do plecaka, upewniając się tym razem, że zrobiłem to porządnie. Minuty mijają, a mojego nowego towarzysza jak nie było tak nie ma. O nie, czyżbym go zniechęcił do siebie? A zapowiadało się tak fajnie... Zdjąłem rękawiczki z dłoni. W sumie nawet nie miałem czasu wyjąć drzazg z ran, więc zabrałem się za to teraz. Jedna, druga, trzecia... Poczułem w dłoniach mrowienie, będzie dobrze, ale przydałoby się to oczyścić czymś. Usłyszałem kroki gdzieś za sobą, spojrzałem kierunku, z którego dobiegały. Po chwili z pomiędzy budynków wyszedł Ethan. A jednak chyba się myliłem. Mówił coś, jednak ja jestem zbyt zajęty grzebaniem się w ranach, kilka z nich trzeba będzie zszyć. Cudownie.
- Aż tak bardzo chcesz, żebym miał cię na sumieniu? - to złość w jego głosie, czy mi się wydaje.
- Jestem już dużym dzieckiem, wyluzuj. Nic by mi się nie stało. Raczej.
Jego mina zapewne wygląda teraz świetnie, ale ja wole gapić się na swoją krew aktualnie.
- Można gdzieś tu dostać alkohol? - przerwałem mu, nawet nie wiem co mówił.
- Słucham?
- Alkohol. Wódka, rum, whisky, chociaż czysta była by najlepsza -mówiłem jak gdyby nic się nie stało, bo w sumie tak było.
<Ethan? nie bij, że tak długo i że tak beznadziejnie ;; >
Śnieg? Zatrzymałem się i spojrzałem do góry. Z nieba zaczął delikatnie prószyć śnieg. Białe płatki spadały powoli kołysząc się przy tym, po czym lądowały na ziemi i prawie natychmiast się rozpuszczały. Wyciągnąłem dłoń. No, niemal jak w domu. Tylko przydałoby się więcej tego białego puchu. Na powierzchni rękawiczki wylądowało kilka płatków. Uśmiechnąłem się do siebie. Wróciłem do poszukiwania. O dziwo, nie byłem aż tak bardzo w dupie jak mi się wydawało, po kilkunastu minutach trafiłem na moją własność i wręcz roztrzaskane deski. I pomyśleć, że to mogłem być ja... Westchnąłem głośno. Mógłbym mieć już spokój z tym wszystkim... Mogło być tak pięknie. Wziąłem deskę w dłonie, jest cała, mam szczęście. Ruszyłem w stronę głównej ulicy, teraz powinno być łatwiej, jako tako pamiętam drogę. Po kilku minutach udało się, tym razem się nie zgubiłem. Jednak jak wzrok sięga nigdzie nie widać białej głowy mojego rycerza ( ( ͡° ͜ʖ ͡°) ). Z braku lepszego pomysłu usiadłem sobie na krawężniku i korzystając z wolnego momentu przywiązałem deskę do plecaka, upewniając się tym razem, że zrobiłem to porządnie. Minuty mijają, a mojego nowego towarzysza jak nie było tak nie ma. O nie, czyżbym go zniechęcił do siebie? A zapowiadało się tak fajnie... Zdjąłem rękawiczki z dłoni. W sumie nawet nie miałem czasu wyjąć drzazg z ran, więc zabrałem się za to teraz. Jedna, druga, trzecia... Poczułem w dłoniach mrowienie, będzie dobrze, ale przydałoby się to oczyścić czymś. Usłyszałem kroki gdzieś za sobą, spojrzałem kierunku, z którego dobiegały. Po chwili z pomiędzy budynków wyszedł Ethan. A jednak chyba się myliłem. Mówił coś, jednak ja jestem zbyt zajęty grzebaniem się w ranach, kilka z nich trzeba będzie zszyć. Cudownie.
- Aż tak bardzo chcesz, żebym miał cię na sumieniu? - to złość w jego głosie, czy mi się wydaje.
- Jestem już dużym dzieckiem, wyluzuj. Nic by mi się nie stało. Raczej.
Jego mina zapewne wygląda teraz świetnie, ale ja wole gapić się na swoją krew aktualnie.
- Można gdzieś tu dostać alkohol? - przerwałem mu, nawet nie wiem co mówił.
- Słucham?
- Alkohol. Wódka, rum, whisky, chociaż czysta była by najlepsza -mówiłem jak gdyby nic się nie stało, bo w sumie tak było.
<Ethan? nie bij, że tak długo i że tak beznadziejnie ;; >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz