Poczułem ulgę, kiedy dotarliśmy na miejsce.
Ostatnie dni ciągłej wędrówki wdały się we znaki, plecy bolały od dźwigania,
nogi od chodzenia, a tyłek od twardej ziemi. Jak wrócę do Wilków to porządnie
odpocznę, a przynajmniej mam taką nadzieję, bo ostatnio coraz więcej braków w
zapasach, coraz więcej chorych i niezdolnych do pracy~ Że też te cholerne
Zombie nie dają ani chwili wytchnienia.
Sklep Bumblebee nie był za duży, ale na
pierwszy rzut oka dobrze zaopatrzony. Wywnioskowałem to z w większości pełnego
asortymentu, na który połakomiłby się każdy. Kiedy przekroczyliśmy zakurzone
drzwi wejściowe, naszym oczom ukazał się ciemny, podłużny korytarz, wypełniony
stojakami ze słodyczami. Z radością chwyciłem za wiszące na haku reklamówki i zacząłem
wrzucać do nich żelki i lizaki. Trzeba korzystać ile można, póki ma się okazję.
Nie zwracałem przy tym uwagi na Clay’a, który ruszył do głównej części sklepu,
uważnie się rozglądając. Włącznik światła nie działał, więc posłużył się
światłem z latarki, aby cokolwiek widzieć.
– Czysto!
– Rozejrzyj się za jakimiś lekami albo
coś! – krzyknąłem w odpowiedzi, ładując dwie pełne reklamówki do plecaka.
– Po lewej jest magazyn, sprawdzę go.
Nie znajdując nic więcej użytecznego,
podążyłem za Clay’em. Z kieszeni spodni wyciągnąłem małą latareczkę, której
jeszcze jakimś cudem nie zgubiłem. Wątły promień światła nie dawał jakiejś
super widoczności, ale mogłem dostrzec panujący na podłodze burdel.
Poprzewracane regały, porozrzucane artykuły, zeschnięta krew oraz martwe
zombie.
A ten tutaj wyglądał nadzwyczaj paskudnie. Otwarte
oczy miały jasną, wręcz białą barwę, a zgniła skóra przybrała czarny kolor. W
jego pierś do połowy wbity był tasak, który od razu mi się spodobał. Taką
bronią jeszcze nie miałem okazji walczyć. Ostrożnie nachyliłem się nad trupem,
lewą ręką wciąż trzymając latarkę, a prawą sięgając po ostrze. Pociągnąłem
delikatnie, jednak nie ustąpiło. Dopiero kiedy włożyłem w to więcej siły,
zdołałem tasak wyciągnąć. Nie pominąłem przy tym cichego okrzyku triumfu. Nie spodziewałem
się jednak, że Zombie zechce walczyć o
swoją własność.
Nieumarły rzucił się na mnie i runęliśmy razem
na podłogę. Przez chwilę dzwoniło mi uszach od przywalenia głową w podłogę,
jednak byłem na tyle przytomny, aby jedną ręką odpychać szamotającego się
potwora. Niestety w efekcie zaskoczenia nowo zdobyta broń zdążyła wypaść mi
spomiędzy palców. Nie minęło kilka sekund, a dookoła zaczęło rozbrzmiewać
więcej jęków i syków. Czułem jak moje serce bije niczym oszalałe, ale kiedy
usłyszałem krzyk Clay’a, miałem wrażenie, że na chwilę zamarło.
– Clay! – krzyknąłem rozpaczliwie, starając
się na ślepo wymacać tasak. Latareczkę przesunąłem między palcami, tak aby
skierować promień światła na atakującego mnie zombie, nie chciałem przypadkiem
podsunąć mu się pod zęby.
Po
mojej prawej stronie usłyszałem głośny jęk, coś szurało zaledwie dwa lub trzy
metry dalej. Nigdy nie byłem wierzący, ale w tamtej chwili zacząłem się modlić,
o ile bezsensowne mamrotanie można by nazwać modlitwą. Nie czekając na łut
szczęścia, wymierzyłem zombiakowi latarkę w oko, wkładając w to tyle desperacji
ile zdołałem. Żołądek prawie podszedł mi do gardła, kiedy ochlapała mnie
śmierdząca krew. Kiedy próbowałem wygrzebać się spod przygniatającego mnie, tym
razem już naprawdę martwego, cielska, dobiegł mnie odgłos kroków i krzyk Evana.
Ni stąd ni zowąd do pomieszczenia nagle wpadło światło, jakiś truposz
przypadkiem odsunął zasłony, kiedy zakrwawiony Clay go od siebie odepchnął.
< Evan? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz