Plama krwi, którą zauważył starszy, na
szczęście nie niosła za sobą głębokich ran. Jednak w rzeczywistości to nie ona
stała się najbardziej przykuwającym wzrok elementem na jego ciele. Poza
obszernym, lecz niegroźnym rozcięciem na skórze, widoczne były zaczerwienione
ślady ciągnące się od podbrzusza w stronę jego obojczyków. Czy były to sińce? A
może wciąż nie do końca wygojone blizny powstałe po licznych przeprawach i
starciach z nieumarłymi? Cóż, obie te odpowiedzi są całkowicie błędne. Były to
już ledwo widoczne zaróżowione ślady, pozostawione przez jego kochanka, z
których Joseph nie miał najmniejszego zamiaru się tłumaczyć. Chłopak szybkim
ruchem szarpnął za materiał swojej koszulki ponownie zakrywając swój odsłonięty
fragment ciała, podczas gdy jego policzki z każdą mijającą sekundą przybierały
coraz mocniejszy odcień czerwieni. - Z-zamknij się! - wykrztusił z siebie
drżącym głosem.
– A czy ja coś powiedziałem? – spoglądał w
oczy chłopaka z nieco pobłażliwym uśmiechem na ustach.
– ...ale na pewno pomyślałeś, że-
– Że nawet w czasie apokalipsy masz niezłe
branie? Cóż, ciężko temu zaprzeczyć, prawda? – po tych słowach chłopak zniknął
za parą szklanych drzwi, które, o dziwo, nie zdążyły rozpaść się na milion
części podobnie jak całe to miejsce.
Tymczasem Joseph, będąc osłabionym
psychicznie, wolał zostać na swoim miejscu. Nie był to pierwszy raz, gdy poczuł
się tak poniżony. Tak naprawdę białowłosy nie widział dokładnej reakcji
Ethan’a. Czy teraz się z niego śmiał? Może chciał to w jakiś sposób wykorzystać?
Tylko jak? Raczej nie obawiał się, że komuś to rozpowie. Joseph już
niejednokrotnie się przekonał, że zombie nie są najlepszymi słuchaczami.
Niemniej jednak to nie był jego największy problem. Walka o swoje własne życie
była ważniejsza niż rozmyślanie o tym, co się zrobiło i kogo należało
poświęcić.
– Hej, zdaje się, że coś znalazłem! - słowa
Ethan’a wybiły go ze swoich zamyśleń. Niepewnie podniósł się z miejsca po czym
skierował się w stronę pomieszczenia, w którym przebywał chłopak. Pokój był w
połowie pomalowany na biało. Tylko w połowie, ponieważ wpadające przez puste
okiennice powietrze skutecznie zdarło całą farbę ze ścian i sufitu. Mimo tego,
było to jedno z pomieszczeń, które wyglądało znacznie lepiej niż te, które
zdążyli już wcześniej zwiedzić.
Ethan stał wpatrując się na zawartość półek
wysokiego regału, którymi między innymi były różne herbaty, zioła i co
najważniejsze - lekarstwa. Gdy Joseph zrobił swój pierwszy krok, tym samym
wchodząc do wnętrza pomieszczenia, starszy odwrócił się w jego stronę kierując
do niego swoją dłoń, w której trzymał małe opakowanie z pigułkami. - Czy to
jest to? - zapytał przechylając nieco głowę w bok. Oczy chłopaka widząc drobne
pudełeczko natychmiast zabłysły. Czym prędzej zrobił kilka dużych kroków w jego
stronę. Wyciągnął rękę chcąc sięgnąć za długo szukany przez niego przedmiot,
kiedy ten nagle zniknął za plecami wyższego chłopaka. Joseph, zdziwiony tym
gestem, natychmiast przeniósł swój wzrok na Johnson’a.
– C-co ty robisz? Potrzebuję ich! Rozumiem, że
mamy sojusz, że będziesz ich pilnował, ale potrzebuję ich TERAZ. – mówił z
desperacją, powoli podnosząc swój głos.
– Wiem. Ale chcę wiedzieć więcej.
– H-huh? O czym ty…
– O czym? - delikatnie zbliżył twarz do
chłopaka unosząc brew – O tym. – smukłymi palcami delikatnie dotknął jego
obojczyków zjeżdżając nieco w dół, tam, właśnie w stronę jego podbrzusza.
– Nie taka była umowa! – Ethan jedynie
wzruszył ramionami czekając na decyzję młodszego. Joseph na chwilę przymknął
powieki biorąc kilka głębokich wdechów.
– Ok. - mruknął - W porządku, niech więc
będzie i tak. – ponownie spojrzał w jego oczy, tym razem z nieco większym
spokojem. – Zaczynając od samego początku… był młodszy od nas.
– On?
– On. - potwierdził – Spotkałem go podczas
jednej z moich ekspedycji w tych okolicach. Dokładnie w centrum handlowym.
Zgaduję, że też już tam byłeś, co? – na jego pytanie białowłosy skinął
twierdząco głową – Cóż… to nie było spotkanie marzeń. Młody skrył się w
śmietniku wołając o pomoc, gdy gromada tych ciężko myślących bestii próbowała
się do niego dostać. W rzeczywistości nie było ich wielu, ale sam nie miałby
szans. Szczerze sam w to nie wierzył, że ktokolwiek się zjawi, ale przypadkiem
byłem tam ja. Wyciągnąłem go stamtąd i w ten sposób rozpoczęliśmy wspólną
podróż, którą dotychczas oboje prowadziliśmy sami.
– Rozumiem, że nie trwała zbyt długo.
– Oj nie… była krótka jak wszystkie inne. Ale
skończyła się inaczej. Inaczej, niż byśmy chcieli. – Ethan posłał mu
porozumiewawcze spojrzenie domyślając się jaki był dalszy ciąg historii.
Pozwolił mu jednak kontynuować. – Ale w ostateczności… – zamilkł na dłuższą chwilę – ...okazał się
być za słaby. Nie był taki jak my. – zrobił mały krok w jego stronę – Nie był taki
jak ty. – pospiesznie poprawił swoją wypowiedź starając się do niego jeszcze
bardziej zbliżyć – Nie był wystarczająco silny… szybki… zwinny… cały czas
musiałem być przy nim, pilnować jego każdego kroku. Nie był w stanie nikomu
pomóc, bo to on był tym, który tej pomocy stale potrzebował. Ale to nie mogło
trwać wiecznie. – mimowolnie spojrzał na ziemię szybko jednak znów spoglądając
na Ethan’a, do którego zbliżył się jeszcze bardziej aż w końcu jego dłonie
znalazły się na jego klatce piersiowej - Ja naprawdę starałem się mu pomóc. –
mówił z wyrzutem do samego siebie – Ale nie potrafiłem nic zrobić. Już wtedy
traciłem swoje siły. Cały czas próbuję o tym zapomnieć, ale… wciąż o nim
pamiętam. Moje ciało doskonale go pamięta. – delikatnie przygryzł wargę po chwili
w dalszym ciągu kontynuując – Znowu ty w ogóle go nie przypominasz. Jesteś
całkowicie inny. Czuły i odważny. W końcu mnie uratowałeś, prawda? Mogłeś mnie
tam po prostu zostawić. A jednak tego nie zrobiłeś, Ethan.
<Ethan?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz