21 lipca 2017

Od Ethan'a CD Joseph'a

Świat spowijała jeszcze ciemność, kiedy Ethan wraz z towarzyszką opuścili swój tymczasowy schron – opuszczoną, drewnianą szopę. Chłopak zaciągnął się chłodnym powietrzem, kojąc swoje skołatane zmysły. Spoglądając w nieprzeniknioną dal sięgnął do swojego prawego boku, upewniając się, że ma przy sobie broń. Drgnął, słysząc skrzypienie zamykanych drzwi szopy by następnie przenieść wzrok na ciemnoskórą dziewczynę zatrzymującą się u jego boku.
– Wybacz, że zakłócam jakże piękną chwilę, ale przydałoby się ruszyć póki jest tu spokojnie. – Stwierdziła, zarzucając drugie ramiączko plecaka na ramię. Białowłosy kiwnął głową ruszając przed siebie. Trawa wokół sięgała mu aż do kolan, była to spora połać otwartej przestrzeni zamknięta przez las z jednej strony. Uważnie rozglądał się dookoła, przy ograniczonej widoczności najmniejsze skrzypnięcie zmuszało go do złapania za broń.
– Ethan. – Zwróciła się do niego dziewczyna, której imię brzmiało Mary. – Wyluzuj, jest czysto. – Chłopak przewrócił oczami, oczywiście Mary tego nie zauważyła.
– Wiesz, że w ciemności jestem całkiem ślepy. – Mruknął z pretensją. Po chwili ciszę przerwał jej delikatny, zduszony śmiech.
– Już tak z tobą źle, staruszku? Mam cię prowadzić za rączkę? – W jej drwinie nie było bynajmniej grama złośliwości. Chłopak mimowolnie uniósł kąciki ust lekko w górę. Przez dłuższy czas jedynym odgłosem jaki rozbrzmiewał w jego uszach był świst wiatru hulającego po polu oraz odgłos jego własnych kroków. Właśnie, tylko jego kroków. Nagle stanął w ślad za dziewczyną, łapiąc za broń. Trzask metalu w jego dłoniach sprawił, że poziom adrenaliny w jego ciele gwałtownie podskoczył. Nie byli już sami, jakieś trzysta- trzysta pięćdziesiąt metrów od nich zebrała się horda bezmózgów a około czterech sztuk już biegło w ich stronę. Mary wytoczyła serię strzałów, jedynie rozwścieczając bestie, których pociski nie były w stanie dosięgnąć.
Ethan szarpnął ją za rękaw kurtki, zrywając się do biegu. -Nie strzelaj, biegnij! -Oboje puścili się sprintem w stronę przestrzeni osłoniętej drzewami w nadziei że uda im się zgubić potwory. Rozdzielili się wpadając do lasu, pobiegli w dwie różne strony. Chłopak miotał się między drzewami jak szalony, obijając się o pnie i zaczepiając o gałęzie starał się utorować sobie drogę. Biegł nieprzerwanie przez dziesięć minut, za nim rozbrzmiały strzały. Jeden za drugim, poszła kolejna seria. Rozpędzony wypadł z powrotem na otwartą przestrzeń. W jego głowie rozbrzmiewała jedynie myśl o tym że musi zawrócić i pomóc Mary. Huczało mu w uszach, musiał stanąć i wziąć wdech. Wyhamował, roztaczając za sobą tuman kurzu, schylił się łapczywie łapiąc powietrze. W chwili, gdy chciał rzucić się z powrotem w las, usłyszał charakterystyczny odgłos wydobywający się z martwego gardła zaraz za nim. Nie zastanawiając się oddał strzał, znów nastąpił huk.
Nagle wszystko znów ucichło: strzały, skrzeczenie, kroki – stał sam w kompletnej ciszy wsłuchując się w swój ciężki oddech. Mierzył spluwą dookoła poszukując zagrożenia, gdy w oczy rzucił mu się obiekt leżący na ziemi, rzut beretem od jego nóg. Nie wypuszczając pistoletu z rąk zbliżył się, obchodząc go dookoła. Na ziemi leżał drobny, białowłosy chłopak. Trącił go nogą, jednak ten nie wykazywał oznak życia.
– Mary! – Jego głos rozbrzmiał w całej okolicy, jednak odpowiedziała mu głucha cisza. Uznał, że dziewczyna pewnie pobiegła pod budynek który mieli sprawdzić po drodze oraz że na pewno tam czeka. Spojrzał na chłopaka leżącego u jego stóp, jego klatka piersiowa unosiła się szybko i nierównomiernie. Wyglądał na zdrowego, mimo tego mężczyzna założył rękawiczki, by następnie dźwignąć chłopaka i przerzucić go przez ramię. Mógł tylko modlić się w duszy o to, że zażegnali niebezpieczeństwo, strzelanie w tym momencie zostało mu uniemożliwione.
Udało mu się dotrzeć pod budynek, wsłuchiwał się w miarowy stukot butów o beton. Mary tam nie było. Mężczyzna przystanął na środku parkingu. Wpatrując się w rozsypaną budowlę zaciskał zęby próbując zahamować poczucie bezradności i paniki która go ogarnęła.
Oparł chłopaka o ścianę w pozycji pół siedzącej, delikatnie potrząsając i klepiąc po twarzy starał się go ocucić.

<Joseph?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy