– Wybacz, że zakłócam jakże piękną chwilę, ale
przydałoby się ruszyć póki jest tu spokojnie. – Stwierdziła, zarzucając drugie
ramiączko plecaka na ramię. Białowłosy kiwnął głową ruszając przed siebie.
Trawa wokół sięgała mu aż do kolan, była to spora połać otwartej przestrzeni
zamknięta przez las z jednej strony. Uważnie rozglądał się dookoła, przy
ograniczonej widoczności najmniejsze skrzypnięcie zmuszało go do złapania za
broń.
– Ethan. – Zwróciła się do niego dziewczyna,
której imię brzmiało Mary. – Wyluzuj, jest czysto. – Chłopak przewrócił oczami,
oczywiście Mary tego nie zauważyła.
– Wiesz, że w ciemności jestem całkiem ślepy. –
Mruknął z pretensją. Po chwili ciszę przerwał jej delikatny, zduszony śmiech.
– Już tak z tobą źle, staruszku? Mam cię
prowadzić za rączkę? – W jej drwinie nie było bynajmniej grama złośliwości.
Chłopak mimowolnie uniósł kąciki ust lekko w górę. Przez dłuższy czas jedynym
odgłosem jaki rozbrzmiewał w jego uszach był świst wiatru hulającego po polu
oraz odgłos jego własnych kroków. Właśnie, tylko jego kroków. Nagle stanął w
ślad za dziewczyną, łapiąc za broń. Trzask metalu w jego dłoniach sprawił, że
poziom adrenaliny w jego ciele gwałtownie podskoczył. Nie byli już sami, jakieś
trzysta- trzysta pięćdziesiąt metrów od nich zebrała się horda bezmózgów a
około czterech sztuk już biegło w ich stronę. Mary wytoczyła serię strzałów,
jedynie rozwścieczając bestie, których pociski nie były w stanie dosięgnąć.
Ethan szarpnął ją za rękaw kurtki, zrywając
się do biegu. -Nie strzelaj, biegnij! -Oboje puścili się sprintem w stronę
przestrzeni osłoniętej drzewami w nadziei że uda im się zgubić potwory.
Rozdzielili się wpadając do lasu, pobiegli w dwie różne strony. Chłopak miotał
się między drzewami jak szalony, obijając się o pnie i zaczepiając o gałęzie
starał się utorować sobie drogę. Biegł nieprzerwanie przez dziesięć minut, za
nim rozbrzmiały strzały. Jeden za drugim, poszła kolejna seria. Rozpędzony
wypadł z powrotem na otwartą przestrzeń. W jego głowie rozbrzmiewała jedynie
myśl o tym że musi zawrócić i pomóc Mary. Huczało mu w uszach, musiał stanąć i
wziąć wdech. Wyhamował, roztaczając za sobą tuman kurzu, schylił się łapczywie
łapiąc powietrze. W chwili, gdy chciał rzucić się z powrotem w las, usłyszał
charakterystyczny odgłos wydobywający się z martwego gardła zaraz za nim. Nie
zastanawiając się oddał strzał, znów nastąpił huk.
Nagle wszystko znów ucichło: strzały,
skrzeczenie, kroki – stał sam w kompletnej ciszy wsłuchując się w swój ciężki
oddech. Mierzył spluwą dookoła poszukując zagrożenia, gdy w oczy rzucił mu się
obiekt leżący na ziemi, rzut beretem od jego nóg. Nie wypuszczając pistoletu z
rąk zbliżył się, obchodząc go dookoła. Na ziemi leżał drobny, białowłosy
chłopak. Trącił go nogą, jednak ten nie wykazywał oznak życia.
– Mary! – Jego głos rozbrzmiał w całej
okolicy, jednak odpowiedziała mu głucha cisza. Uznał, że dziewczyna pewnie
pobiegła pod budynek który mieli sprawdzić po drodze oraz że na pewno tam
czeka. Spojrzał na chłopaka leżącego u jego stóp, jego klatka piersiowa unosiła
się szybko i nierównomiernie. Wyglądał na zdrowego, mimo tego mężczyzna założył
rękawiczki, by następnie dźwignąć chłopaka i przerzucić go przez ramię. Mógł
tylko modlić się w duszy o to, że zażegnali niebezpieczeństwo, strzelanie w tym
momencie zostało mu uniemożliwione.
Udało mu się dotrzeć pod budynek, wsłuchiwał
się w miarowy stukot butów o beton. Mary tam nie było. Mężczyzna przystanął na
środku parkingu. Wpatrując się w rozsypaną budowlę zaciskał zęby próbując
zahamować poczucie bezradności i paniki która go ogarnęła.
Oparł chłopaka o ścianę w pozycji pół
siedzącej, delikatnie potrząsając i klepiąc po twarzy starał się go ocucić.
<Joseph?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz