– Masz zamiar jej szukać? Teraz? – zapytał z
lekkim niedowierzaniem w głosie kierując swój wzrok na widok za szybą – Jeśli
zacznie padać, a my oddalimy się zbyt daleko, te bezmózgi będą nas mieli jak na
tacy. Po deszczu mnożą się jak mrówki.
– Zaraz, zaraz. ‘My?’ – spojrzał na chłopaka,
który w tym czasie z niechęcią wpatrywał się w pochmurne niebo.
– My. – potwierdził delikatnie wzruszając
ramionami – Nawet jeśli masz mnie za niewyżytego i rozpuszczonego dzieciaka, ja
wciąż noszę w sobie jakiekolwiek poczucie obowiązku i wdzięczności. – sięgnął
za kuszę, a także za mały skórzany kołczan, który następnie zaczął przywiązywać
do swojej nogi – Przynajmniej tyle mogę zrobić. – Ethan spuścił wzrok wyraźnie
nad czymś zamyślony.
– Myślisz, że wiesz, gdzie mogła pójść? –
zapytał nagle, na co białowłosy wyjął z torby niezbyt starannie zwinięty
kawałek papieru. Zrobił miejsce na stole przesuwając na nim porcelanowe
naczynia, dzienniki, a także kilka innych drobnych przedmiotów. Położył na nim
już rozłożony kawałek papieru, który okazał się być mapą z zaznaczonymi na niej
wieloma punktami w różnych kolorach. Ethan, z wyraźnym zainteresowaniem,
zbliżył się do Joseph’a, który udając, że właśnie analizuje ich położenie i w
skupieniu nad czymś się zastanawia, w rzeczywistości zachwalał siebie w
myślach, gdy widział jak starszy z nadzwyczajnym podziwem i fascynacją próbuje
zbadać fragment mapy.
– Tu jesteśmy. – Joseph wskazał na miejsce
zaznaczone żółtą obwódką – Zważając na czas, który już razem tu spędziliśmy, twoja
przyjaciółka nie zdążyłaby wyjść poza ten obszar. – palcem zatoczył kółko wokół
terenu, który w większości zajmował las, lecz od południowo-wschodniej strony
rozpoczynała się niedługa droga prowadząca do dzielnicy mieszkalnej – Jednakże
jeśli rozdzieliliście się wcześniej, prawdopodobnie nie zdołamy zbadać całego
terenu przed zachodem słońca. – gdy skończył objaśnić, jego wzrok spoczął na
dłoni chłopaka, którą Ethan zaczął wskazywać na poszczególne elementy mapy.
– Co oznaczają te kolory? – zapytał pokazując
na kolejne narysowane kółka w poszczególnych miejscach.
- Zielony oznacza, że teren jest całkowicie
bezpieczny. Wysokie mury, bramy bądź inne przeszkody uniemożliwiają pojawienie
się zombie w danym miejscu. Niebieski oznacza, że nie należy tracić czujności,
bo pomimo tego, że w tych miejscach jest dość cicho i spokojnie, to biegacze
lubią się gdzieś czasem ukryć. Przy pomarańczowym należy zachować szczególną
ostrożność i mieć oczy dookoła głowy, tu już nie ma żartów. Cóż, a czerwony...
jeśli nie jesteś samobójcą, to raczej nie masz tam czego szukać. A żółty
oznacza teren niezbadany. Teraz mogę z czystym sumieniem zmienić żółty na
pomarańczowy. W końcu... wcześniej zrobiło się naprawdę gorąco, prawda?–-
uśmiechnął się do siebie, jednak gdy w jego głowie zaczęły pojawiać się
wspomnienia jeszcze sprzed kilku minut, jego uśmiechnął natychmiast zniknął
pozwalając, by jego policzki przybrały czerwonego koloru – ...prawie tu
zginąłem. – dodał z nadzieją, że Ethan powstrzyma się od zbędnych komentarzy.
– Rozdzielimy się. – usłyszał, na co
natychmiast odetchnął z ulgą – Ja pójdę tą stroną, a ty pójdziesz tam. – palcem
wskazywał na poszczególne elementy mapy, jednak na krótki moment zamilkł
spoglądając na młodszego – Jesteś pewien, że dasz radę?
– Żelazo zdążyło już wchłonąć do krwi jakiś
czas temu. Do końca dnia dam radę zostać przy życiu. – posłał mu delikatny
uśmiech – Zdaję się, że to ja powinienem o to pytać. Przed chwilą ci
powiedziałem, że czerwone miejsca wybierają tylko samobójcy. – zmarszczył brwi
spoglądając na niego jak na szaleńca.
– Ty mówisz samobójstwo – Ethan wyjął broń
oraz kilka naboi z kieszeni chcąc ją przeładować - Ja mówię przyjaźń.
– Jasna sprawa... – mruknął do siebie powoli
zwijając mapę, co zostało mu przerwane przez kolejne słowa starszego.
– ...czy mógłbyś mi jeszcze powiedzieć, co
oznacza czarny kolor? – z powrotem schował do kieszeni kilka naboi, których
wcześniej wyjął o kilka za dużo, kilka sekund później chowając również i broń.
Zaraz po tym znów spojrzał na Joseph’a, który zdawał się nie chcieć udzielić mu
odpowiedzi.
– R-racja, zapomniałem. – ponownie wyprostował
końce mapy, które zdążyły się już zwinąć w małe ruloniki – Są to całkowicie
niebezpieczne miejsca, w których możesz spotkać w s z y s t k o, zaczynając od
nonetów, a kończąc na mięśniakach. – jego głos zaczął się łamać, jednak w porę
zakończył zdanie nim stało się to słyszalne - Po prostu jest to coś jeszcze
gorszego niż miejsca zaznaczone na czerwone. W końcu tam, masz jeszcze szanse
na przeżycie. Znikome, ale zawsze są... – ściszył swój głos, tym razem
pospiesznie składając i chowając mapę do plecaka – Idziemy? – zapytał drżącym
głosem i niepewnością kryjącą się w jego oczach.
– Idziemy.
Wędrówka trwała już długie godziny, które wraz
z nastającym mrokiem zaczynały się niemiłosiernie dłużyć. Pomimo tego, że oboje
obrali całkowicie inne kierunki, Joseph od czasu do czasu słyszał pojedyncze
strzały z pistoletu, które uspokajały go i dawały mu do zrozumienia, że u
Ethan’a wszystko w porządku. Znów on czaił się w leśnych zaroślach pozbywając
się swoich wrogów z odległości używając do tego swojej kuszy.
Zbliżał się zachód słońca, co równało się z
zakończeniem ich poszukiwań, a po zaginionej dziewczynie nie było ani śladu, a
przynajmniej ze strony Joseph’a. Zbliżała się godzina osiemnasta, świecenie
latarką nie było najlepszym pomysłem, szczególnie w miejscach, w które
zdecydował się wybrać Ethan. Bardziej inteligentne zombie reagowały na światło
więc białowłosy musiał polegać głównie na swoim słuchu. Niemniej jednak godzina
osiemnasta była właśnie tą, na którą spotkanie za budynkiem byli umówieni
sojusznicy. Joseph skończył badanie wyznaczonego terenu wcześniej, więc minęło
kilkanaście minut zanim starszy również dotarł na miejsce.
– Znalazłeś coś? – zapytał Rhee, gdy jego
oczom ukazała się wysoka sylwetka mężczyzny. Ten tylko kiwnął głową podnosząc
rękę, w której trzymał komórkę Mary – To należało do niej? – dopytał.
– Tak. Rozwalona na milion kawałków.– stan
telefonu pozostawiał wiele do życzenia. Szybka była potłuczona, a tylna klapka
miała liczne ubytki w swojej budowie.
– Rozumiem. – mruknął znużonym głosem – Więc
zostaje nam zbadanie tylko tej okolicy, prawda? – dodał zmarnowany tracąc już
jakiekolwiek nadzieje. Ethan też zdawał się stracić już wszelkie siły.
– Piętnaście minut i widzimy się tutaj, za
budynkiem. Jeśli coś znajdziesz, krzycz. – Joseph kiwnął twierdząco głową, a
następnie znów rozdzielili się znikając w głębi lasu. Ich kolejne poszukiwania
nie trwały długo, kiedy już po kilku minutach Joseph zdołał znaleźć coś, co i
jego zniszczyło w środku. Coś, czego Ethan nie powinien teraz widzieć – Joseph!
– donośny głos starszego rozniósł się po lesie, a kilka sekund później pojawił
się kilkanaście kroków dalej od towarzysza.
– Ethan, proszę. Wracajmy. – wymamrotał
odwracając się w jego stronę.
– ...to była jej apaszka. Była tu, ona tu... –
mówił nie zwracając większej uwagi na słowa niższego.
– Ethan, naprawdę powinniśmy już wracać, robi
się niebezpieczne...
– ...Joseph? – szepnął nagle podchodząc do
niego.
- Nie zbliżaj się. - powiedział nieco głośniej
starając się zasłonić okrutny widok za nim. Jednak pomimo tego, Ethan szybkim
krokiem zbliżył się do Azjaty, a także do ciała leżącego tuż za nim. Ciała
należącego do jego bliskiej przyjaciółki – Ethan... naprawdę mi przykro... –
Ethan na swoim ramieniu poczuł dłoń drobną dłoń chłopaka, jednak Joseph nie
czuł nic. Tak, jakby w jednej chwili jego towarzysz również stał się martwy.
Starszy nawet nie drgnął, jego głęboki oddech także ustał. Po prostu stał i
wpatrywał się w bezwładnie leżąco ciało czarnoskórej kobiety, która z pewnością
nie tak planowała swój koniec. Nie miała okazji się nawet wybronić. Jej broń
leżała w jej zasięgu ręki, lecz nie była naładowana. Skończyły jej się naboje.
Czy próbowała ją przeładować? Nie wiadomo, bo nieumarli już zdążyli dobrać się
do jej szyi i pozbyć się wnętrzności.
Nagle z oddali dało się usłyszeć niezrozumiały
pomruk. Joseph doskonale wiedział co się szykuje. Wraz z krzykiem, gromada
podążyła w ich stronę. – Ethan, powinniśmy już wracać. – powiedział łapiąc
starszego za dłoń i mocno przyciągając w swoją stronę, a ten, jak marionetka
podążył za nim.
Noc postanowili spędzić na dachu, czyli
jedynym miejscu, w którym byli jakkolwiek bezpieczni oraz w którym mogli
spokojnie zasnąć nie martwiąc się o jakiekolwiek niebezpieczeństwo. Do tego
czasu Ethan nie odezwał się ani słowem, a Joseph doskonale to rozumiał.
Nieustannie na niego spoglądał nie mogąc wyczytać myśli z jego twarzy. Był
zrozpaczony? Wściekły? Załamany? Jego mimika nie wyrażała kompletnie nic. Tak,
jakby śmierć bliskiej osoby pozbawiła go jakichkolwiek uczuć.
Upewniwszy się, że mały właz prowadzący do
miejsca ich pobytu został szczelnie zamknięty, młodszy ruszył w stronę
rozłożonych koców, które oboje zebrali z sal w budynku. Starszy leżał już
przykryty kilkoma warstwami jednak nawet nie próbował zasnąć. Wpatrywał się w
pustą przestrzeń, którą niespodziewanie zakrył Joseph, kiedy usiadł na swoim
miejscu przed snem przyjmując jeszcze odpowiednią ilość leku.
– Korzystałeś kiedyś z tej broni? – zdziwił
się słysząc pytanie Ethan’a, które było jedynym co usłyszał od niego od
ostatnich kilku godzin.
– Nie. Wciąż są w niej wszystkie naboje. Wolę
raczej cichsze rozwiązania. – odpowiedział spoglądając na swój pistolet, który
skryty był w bocznej kieszonce jego plecaka.
– Masz do niego więcej naboi? Czy po
wystrzelaniu tych w środku stanie się zwykłą zabawką?
– Zabrałem ze sobą dwadzieścia jeden naboi,
dokładnie na trzy pełne załadowania.
– Mhm, rozumiem. – powiedział w końcu
przymykając powieki. Niezaprzeczalnie były to pytania, które zdziwiły
młodszego, jednak po krótkim namyśle zdecydował się nie drążyć tego tematu.
Przyjdzie jeszcze na to czas. Tymczasem popił tabletki wodą mineralną i udał
się w głęboki sen.
Kiedy otworzył oczy był ranek. Zbyt wczesny
ranek. Nie obudziły go kroki zombie ani też żaden śpiew ptaków, a tak naprawdę
cichy odgłos od zabezpieczania broni. Kiedy przewrócił się na drugi bok, przed
sobą ujrzał Ethan’a, który stał tuż nad nim przystawiając do jego głowy lufę
pistoletu. – Mnie też miałeś zamiar zabić?! – usłyszał, a jego ciało zadrżało z
przerażenia.
– O czym ty mówisz, Ethan..? - szepnął drżącym
ze strachu głosem.
– O czym mówię? Ty doskonale wiesz o czym
mówię! Nie używałeś nigdy swojego pistoletu, prawda? Tak jak mówiłeś, wszystkie
dwadzieścia jeden naboi jest na miejscu. Ale co z tym jednym? Z tym jednym,
brakującym w twojej broni? Co z czarnym, niebezpiecznym obszarem? Co z tym
pieprzonym ciałem, które nadal rozkłada się na jednym z drzew?!
<Ethan?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz