24 lipca 2017

Od Joseph'a CD Ethan'a



– Masz zamiar jej szukać? Teraz? – zapytał z lekkim niedowierzaniem w głosie kierując swój wzrok na widok za szybą – Jeśli zacznie padać, a my oddalimy się zbyt daleko, te bezmózgi będą nas mieli jak na tacy. Po deszczu mnożą się jak mrówki.
– Zaraz, zaraz. ‘My?’ – spojrzał na chłopaka, który w tym czasie z niechęcią wpatrywał się w pochmurne niebo.
– My. – potwierdził delikatnie wzruszając ramionami – Nawet jeśli masz mnie za niewyżytego i rozpuszczonego dzieciaka, ja wciąż noszę w sobie jakiekolwiek poczucie obowiązku i wdzięczności. – sięgnął za kuszę, a także za mały skórzany kołczan, który następnie zaczął przywiązywać do swojej nogi – Przynajmniej tyle mogę zrobić. – Ethan spuścił wzrok wyraźnie nad czymś zamyślony.
– Myślisz, że wiesz, gdzie mogła pójść? – zapytał nagle, na co białowłosy wyjął z torby niezbyt starannie zwinięty kawałek papieru. Zrobił miejsce na stole przesuwając na nim porcelanowe naczynia, dzienniki, a także kilka innych drobnych przedmiotów. Położył na nim już rozłożony kawałek papieru, który okazał się być mapą z zaznaczonymi na niej wieloma punktami w różnych kolorach. Ethan, z wyraźnym zainteresowaniem, zbliżył się do Joseph’a, który udając, że właśnie analizuje ich położenie i w skupieniu nad czymś się zastanawia, w rzeczywistości zachwalał siebie w myślach, gdy widział jak starszy z nadzwyczajnym podziwem i fascynacją próbuje zbadać fragment mapy.
– Tu jesteśmy. – Joseph wskazał na miejsce zaznaczone żółtą obwódką – Zważając na czas, który już razem tu spędziliśmy, twoja przyjaciółka nie zdążyłaby wyjść poza ten obszar. – palcem zatoczył kółko wokół terenu, który w większości zajmował las, lecz od południowo-wschodniej strony rozpoczynała się niedługa droga prowadząca do dzielnicy mieszkalnej – Jednakże jeśli rozdzieliliście się wcześniej, prawdopodobnie nie zdołamy zbadać całego terenu przed zachodem słońca. – gdy skończył objaśnić, jego wzrok spoczął na dłoni chłopaka, którą Ethan zaczął wskazywać na poszczególne elementy mapy.
– Co oznaczają te kolory? – zapytał pokazując na kolejne narysowane kółka w poszczególnych miejscach.
- Zielony oznacza, że teren jest całkowicie bezpieczny. Wysokie mury, bramy bądź inne przeszkody uniemożliwiają pojawienie się zombie w danym miejscu. Niebieski oznacza, że nie należy tracić czujności, bo pomimo tego, że w tych miejscach jest dość cicho i spokojnie, to biegacze lubią się gdzieś czasem ukryć. Przy pomarańczowym należy zachować szczególną ostrożność i mieć oczy dookoła głowy, tu już nie ma żartów. Cóż, a czerwony... jeśli nie jesteś samobójcą, to raczej nie masz tam czego szukać. A żółty oznacza teren niezbadany. Teraz mogę z czystym sumieniem zmienić żółty na pomarańczowy. W końcu... wcześniej zrobiło się naprawdę gorąco, prawda?–- uśmiechnął się do siebie, jednak gdy w jego głowie zaczęły pojawiać się wspomnienia jeszcze sprzed kilku minut, jego uśmiechnął natychmiast zniknął pozwalając, by jego policzki przybrały czerwonego koloru – ...prawie tu zginąłem. – dodał z nadzieją, że Ethan powstrzyma się od zbędnych komentarzy.
– Rozdzielimy się. – usłyszał, na co natychmiast odetchnął z ulgą – Ja pójdę tą stroną, a ty pójdziesz tam. – palcem wskazywał na poszczególne elementy mapy, jednak na krótki moment zamilkł spoglądając na młodszego – Jesteś pewien, że dasz radę?
– Żelazo zdążyło już wchłonąć do krwi jakiś czas temu. Do końca dnia dam radę zostać przy życiu. – posłał mu delikatny uśmiech – Zdaję się, że to ja powinienem o to pytać. Przed chwilą ci powiedziałem, że czerwone miejsca wybierają tylko samobójcy. – zmarszczył brwi spoglądając na niego jak na szaleńca.
– Ty mówisz samobójstwo – Ethan wyjął broń oraz kilka naboi z kieszeni chcąc ją przeładować - Ja mówię przyjaźń.
– Jasna sprawa... – mruknął do siebie powoli zwijając mapę, co zostało mu przerwane przez kolejne słowa starszego.
– ...czy mógłbyś mi jeszcze powiedzieć, co oznacza czarny kolor? – z powrotem schował do kieszeni kilka naboi, których wcześniej wyjął o kilka za dużo, kilka sekund później chowając również i broń. Zaraz po tym znów spojrzał na Joseph’a, który zdawał się nie chcieć udzielić mu odpowiedzi.
– R-racja, zapomniałem. – ponownie wyprostował końce mapy, które zdążyły się już zwinąć w małe ruloniki – Są to całkowicie niebezpieczne miejsca, w których możesz spotkać w s z y s t k o, zaczynając od nonetów, a kończąc na mięśniakach. – jego głos zaczął się łamać, jednak w porę zakończył zdanie nim stało się to słyszalne - Po prostu jest to coś jeszcze gorszego niż miejsca zaznaczone na czerwone. W końcu tam, masz jeszcze szanse na przeżycie. Znikome, ale zawsze są... – ściszył swój głos, tym razem pospiesznie składając i chowając mapę do plecaka – Idziemy? – zapytał drżącym głosem i niepewnością kryjącą się w jego oczach.
– Idziemy.

Wędrówka trwała już długie godziny, które wraz z nastającym mrokiem zaczynały się niemiłosiernie dłużyć. Pomimo tego, że oboje obrali całkowicie inne kierunki, Joseph od czasu do czasu słyszał pojedyncze strzały z pistoletu, które uspokajały go i dawały mu do zrozumienia, że u Ethan’a wszystko w porządku. Znów on czaił się w leśnych zaroślach pozbywając się swoich wrogów z odległości używając do tego swojej kuszy.
Zbliżał się zachód słońca, co równało się z zakończeniem ich poszukiwań, a po zaginionej dziewczynie nie było ani śladu, a przynajmniej ze strony Joseph’a. Zbliżała się godzina osiemnasta, świecenie latarką nie było najlepszym pomysłem, szczególnie w miejscach, w które zdecydował się wybrać Ethan. Bardziej inteligentne zombie reagowały na światło więc białowłosy musiał polegać głównie na swoim słuchu. Niemniej jednak godzina osiemnasta była właśnie tą, na którą spotkanie za budynkiem byli umówieni sojusznicy. Joseph skończył badanie wyznaczonego terenu wcześniej, więc minęło kilkanaście minut zanim starszy również dotarł na miejsce.
– Znalazłeś coś? – zapytał Rhee, gdy jego oczom ukazała się wysoka sylwetka mężczyzny. Ten tylko kiwnął głową podnosząc rękę, w której trzymał komórkę Mary – To należało do niej? – dopytał.
– Tak. Rozwalona na milion kawałków.– stan telefonu pozostawiał wiele do życzenia. Szybka była potłuczona, a tylna klapka miała liczne ubytki w swojej budowie.
– Rozumiem. – mruknął znużonym głosem – Więc zostaje nam zbadanie tylko tej okolicy, prawda? – dodał zmarnowany tracąc już jakiekolwiek nadzieje. Ethan też zdawał się stracić już wszelkie siły.
– Piętnaście minut i widzimy się tutaj, za budynkiem. Jeśli coś znajdziesz, krzycz. – Joseph kiwnął twierdząco głową, a następnie znów rozdzielili się znikając w głębi lasu. Ich kolejne poszukiwania nie trwały długo, kiedy już po kilku minutach Joseph zdołał znaleźć coś, co i jego zniszczyło w środku. Coś, czego Ethan nie powinien teraz widzieć – Joseph! – donośny głos starszego rozniósł się po lesie, a kilka sekund później pojawił się kilkanaście kroków dalej od towarzysza.
– Ethan, proszę. Wracajmy. – wymamrotał odwracając się w jego stronę.
– ...to była jej apaszka. Była tu, ona tu... – mówił nie zwracając większej uwagi na słowa niższego.
– Ethan, naprawdę powinniśmy już wracać, robi się niebezpieczne...
– ...Joseph? – szepnął nagle podchodząc do niego.
- Nie zbliżaj się. - powiedział nieco głośniej starając się zasłonić okrutny widok za nim. Jednak pomimo tego, Ethan szybkim krokiem zbliżył się do Azjaty, a także do ciała leżącego tuż za nim. Ciała należącego do jego bliskiej przyjaciółki – Ethan... naprawdę mi przykro... – Ethan na swoim ramieniu poczuł dłoń drobną dłoń chłopaka, jednak Joseph nie czuł nic. Tak, jakby w jednej chwili jego towarzysz również stał się martwy. Starszy nawet nie drgnął, jego głęboki oddech także ustał. Po prostu stał i wpatrywał się w bezwładnie leżąco ciało czarnoskórej kobiety, która z pewnością nie tak planowała swój koniec. Nie miała okazji się nawet wybronić. Jej broń leżała w jej zasięgu ręki, lecz nie była naładowana. Skończyły jej się naboje. Czy próbowała ją przeładować? Nie wiadomo, bo nieumarli już zdążyli dobrać się do jej szyi i pozbyć się wnętrzności.
Nagle z oddali dało się usłyszeć niezrozumiały pomruk. Joseph doskonale wiedział co się szykuje. Wraz z krzykiem, gromada podążyła w ich stronę. – Ethan, powinniśmy już wracać. – powiedział łapiąc starszego za dłoń i mocno przyciągając w swoją stronę, a ten, jak marionetka podążył za nim.
Noc postanowili spędzić na dachu, czyli jedynym miejscu, w którym byli jakkolwiek bezpieczni oraz w którym mogli spokojnie zasnąć nie martwiąc się o jakiekolwiek niebezpieczeństwo. Do tego czasu Ethan nie odezwał się ani słowem, a Joseph doskonale to rozumiał. Nieustannie na niego spoglądał nie mogąc wyczytać myśli z jego twarzy. Był zrozpaczony? Wściekły? Załamany? Jego mimika nie wyrażała kompletnie nic. Tak, jakby śmierć bliskiej osoby pozbawiła go jakichkolwiek uczuć.
Upewniwszy się, że mały właz prowadzący do miejsca ich pobytu został szczelnie zamknięty, młodszy ruszył w stronę rozłożonych koców, które oboje zebrali z sal w budynku. Starszy leżał już przykryty kilkoma warstwami jednak nawet nie próbował zasnąć. Wpatrywał się w pustą przestrzeń, którą niespodziewanie zakrył Joseph, kiedy usiadł na swoim miejscu przed snem przyjmując jeszcze odpowiednią ilość leku.
– Korzystałeś kiedyś z tej broni? – zdziwił się słysząc pytanie Ethan’a, które było jedynym co usłyszał od niego od ostatnich kilku godzin.
– Nie. Wciąż są w niej wszystkie naboje. Wolę raczej cichsze rozwiązania. – odpowiedział spoglądając na swój pistolet, który skryty był w bocznej kieszonce jego plecaka.
– Masz do niego więcej naboi? Czy po wystrzelaniu tych w środku stanie się zwykłą zabawką?
– Zabrałem ze sobą dwadzieścia jeden naboi, dokładnie na trzy pełne załadowania.
– Mhm, rozumiem. – powiedział w końcu przymykając powieki. Niezaprzeczalnie były to pytania, które zdziwiły młodszego, jednak po krótkim namyśle zdecydował się nie drążyć tego tematu. Przyjdzie jeszcze na to czas. Tymczasem popił tabletki wodą mineralną i udał się w głęboki sen.

Kiedy otworzył oczy był ranek. Zbyt wczesny ranek. Nie obudziły go kroki zombie ani też żaden śpiew ptaków, a tak naprawdę cichy odgłos od zabezpieczania broni. Kiedy przewrócił się na drugi bok, przed sobą ujrzał Ethan’a, który stał tuż nad nim przystawiając do jego głowy lufę pistoletu. – Mnie też miałeś zamiar zabić?! – usłyszał, a jego ciało zadrżało z przerażenia.
– O czym ty mówisz, Ethan..? - szepnął drżącym ze strachu głosem.
– O czym mówię? Ty doskonale wiesz o czym mówię! Nie używałeś nigdy swojego pistoletu, prawda? Tak jak mówiłeś, wszystkie dwadzieścia jeden naboi jest na miejscu. Ale co z tym jednym? Z tym jednym, brakującym w twojej broni? Co z czarnym, niebezpiecznym obszarem? Co z tym pieprzonym ciałem, które nadal rozkłada się na jednym z drzew?!


<Ethan?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy