Mężczyzna chwilę wpatrywał się w mimikę twarzy
białowłosego chłopaka w zupełnej ciszy. Jego dotyk na chwilę go sparaliżował i
kazał skupić się jedynie na ciepłych dłoniach wodzących po jego torsie. Przez
chwilę czuł się, jakby upił się samym jego widokiem. Był taki śliczny, ruszał
się jak rasowy kot.
Nagle jednak jego mózg wytrzeźwiał,
przypominając mu o fakcie, że spoufalanie z właściwie obcą osobą jest
niebezpieczne. Co gdyby zechciał nagle wbić mu nóż w plecy? Nie zdążyłby
zareagować.
Wplótł palce we włosy chłopaka, unosząc jego
głowę do góry. Obserwował jak ten nieco zdziwiony unosi głowę i wbija w niego
okalane długimi rzęsami oczęta. Następnie delikatnie schylił się, opierając
swoje czoło o jego czoło. Przyjrzał się z bliska jego zaczerwienionej twarzy
oraz rozwartym wargom. Trzeba przyznać, że niemiłosiernie kusił.
– Zawsze tak osiągasz to, czego chcesz? –
Odezwał się. Oczy Josepha otworzyły się szerzej a usta zacisnęły się w cienką
linię. Jednak nadal nie cofnął swoich dłoni.
– Nie rozumiem. – Białowłosy zaczął nerwowo
wodzić rękoma po brzuchu mężczyzny, by po chwili przerzucić je na ramiona.
Ręka Ethana zjechała z włosów chłopaka,
delikatnie muskając jego szyję i plecy. – Jestem pewien, że rozumiesz. – Cofnął
się o krok do tyłu, dłonie Josepha bezwiednie zjechały w dół. Mężczyzna złapał
jedną z nich, by odwracając ją do "góry dnem" włożyć do niej
pojemniczek z lekami a następnie zacisnąć na nim palce chłopaka. – Nie
powinieneś mówić źle o swoim chłopaku, nawet jeśli jest martwy. – Posłał mu smutnawy
uśmiech. Joseph przewracał pudełeczko w dłoniach, wsłuchując się w odgłos
przewracających się we wnętrzu tabletek. Ethan spojrzał na zewnątrz przez
szparę między deskami, którymi zabite było okno w pomieszczeniu. Na dworze
zrobiło się jasno, do jego uszu docierał śpiew pierwszych ptaków. – Cóż, chyba
pora iść. – Stwierdził Johnson dobywając broni. Jeszcze raz objął Josehpa
wzrokiem, po czym ruszył przodem w stronę wyjścia.
Za drzwiami malował się nowy, słoneczny jednak
wietrzny dzień. Białowłosy przystanął pozwalając wiatrowi muskać swoją twarz a
także dowolnie układać jasne włosy. Chłopak wyszedł zaraz za nim, rozglądając
się dookoła. – Gdzie chcesz iść, Ethan? – Odezwał się, przystając obok
mężczyzny. Ethan milczał wpatrując się w drzewa kołyszące się na wietrze.
Przewidywał, że zaraz pójdą w dwie różne strony. Nie chciał go jeszcze
wypuszczać, mimo że nie miał żadnego prawa go zatrzymać.
– Zostanę tutaj. – Oznajmił, spoglądając na nieco zdziwionego
taką odpowiedzią Josepha. – Przeszukam okolicę. Znajdę swoją przyjaciółkę.
– Czekaj, czekaj. Stop. – Chłopak jakby nagle
ożył, mimika jego twarzy wzbogaciła się o nowe wykrzywienie. – Byłeś z kimś?
– Przyszła ze mną dziewczyna imieniem Mary,
była nieco starsza ode mnie. Ciemnoskóra, świetna snajperka. Przyjęła na siebie
całą masę biegaczy. – Z powrotem wbił swój wzrok w las. – A ja po nią nie
wróciłem.
<Joseph?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz