24 lipca 2017

Od Ethan'a CD Joseph'a



Mężczyzna chwilę wpatrywał się w mimikę twarzy białowłosego chłopaka w zupełnej ciszy. Jego dotyk na chwilę go sparaliżował i kazał skupić się jedynie na ciepłych dłoniach wodzących po jego torsie. Przez chwilę czuł się, jakby upił się samym jego widokiem. Był taki śliczny, ruszał się jak rasowy kot.
Nagle jednak jego mózg wytrzeźwiał, przypominając mu o fakcie, że spoufalanie z właściwie obcą osobą jest niebezpieczne. Co gdyby zechciał nagle wbić mu nóż w plecy? Nie zdążyłby zareagować.
Wplótł palce we włosy chłopaka, unosząc jego głowę do góry. Obserwował jak ten nieco zdziwiony unosi głowę i wbija w niego okalane długimi rzęsami oczęta. Następnie delikatnie schylił się, opierając swoje czoło o jego czoło. Przyjrzał się z bliska jego zaczerwienionej twarzy oraz rozwartym wargom. Trzeba przyznać, że niemiłosiernie kusił.
– Zawsze tak osiągasz to, czego chcesz? – Odezwał się. Oczy Josepha otworzyły się szerzej a usta zacisnęły się w cienką linię. Jednak nadal nie cofnął swoich dłoni.
– Nie rozumiem. – Białowłosy zaczął nerwowo wodzić rękoma po brzuchu mężczyzny, by po chwili przerzucić je na ramiona.
Ręka Ethana zjechała z włosów chłopaka, delikatnie muskając jego szyję i plecy. – Jestem pewien, że rozumiesz. – Cofnął się o krok do tyłu, dłonie Josepha bezwiednie zjechały w dół. Mężczyzna złapał jedną z nich, by odwracając ją do "góry dnem" włożyć do niej pojemniczek z lekami a następnie zacisnąć na nim palce chłopaka. – Nie powinieneś mówić źle o swoim chłopaku, nawet jeśli jest martwy. – Posłał mu smutnawy uśmiech. Joseph przewracał pudełeczko w dłoniach, wsłuchując się w odgłos przewracających się we wnętrzu tabletek. Ethan spojrzał na zewnątrz przez szparę między deskami, którymi zabite było okno w pomieszczeniu. Na dworze zrobiło się jasno, do jego uszu docierał śpiew pierwszych ptaków. – Cóż, chyba pora iść. – Stwierdził Johnson dobywając broni. Jeszcze raz objął Josehpa wzrokiem, po czym ruszył przodem w stronę wyjścia.
Za drzwiami malował się nowy, słoneczny jednak wietrzny dzień. Białowłosy przystanął pozwalając wiatrowi muskać swoją twarz a także dowolnie układać jasne włosy. Chłopak wyszedł zaraz za nim, rozglądając się dookoła. – Gdzie chcesz iść, Ethan? – Odezwał się, przystając obok mężczyzny. Ethan milczał wpatrując się w drzewa kołyszące się na wietrze. Przewidywał, że zaraz pójdą w dwie różne strony. Nie chciał go jeszcze wypuszczać, mimo że nie miał żadnego prawa go zatrzymać.
– Zostanę tutaj.  – Oznajmił, spoglądając na nieco zdziwionego taką odpowiedzią Josepha. – Przeszukam okolicę. Znajdę swoją przyjaciółkę.
– Czekaj, czekaj. Stop. – Chłopak jakby nagle ożył, mimika jego twarzy wzbogaciła się o nowe wykrzywienie. – Byłeś z kimś?
– Przyszła ze mną dziewczyna imieniem Mary, była nieco starsza ode mnie. Ciemnoskóra, świetna snajperka. Przyjęła na siebie całą masę biegaczy. – Z powrotem wbił swój wzrok w las. – A ja po nią nie wróciłem.

<Joseph?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy