– Nie, wolimy sprawdzone miasta. A to? – Clay
wskazał na miasto oddalone na zachód od Ellensburg. – Seattle. Wygląda na
stolicę.
– Niestety stolicą nie jest, ale mogę zapewnić,
że nie znajdziemy tam wiele Zombie. Rzadko tam bywam, ale mój stary przyjaciel
z drużyny Trzmieli często tam chodzi. Dostaję od niego maile o stanie co parę
tygodni.
– Kiedy ostatni raz otrzymałeś takową
wiadomość?
– Em, chwila sprawdzę. – Wyciągnąłem telefon z
kieszonki w środku plecaka. – Prawie 5 tygodni temu, ale to normalne. Zwykle
dostaję je po 6-7.
Mężczyzna wyglądał na lekko zniesmaczonego,
ale chyba spodobał mu się własny wybór. Seattle jest otoczone wodą z dwóch
stron, jak dla mnie to miasto turystów ze względu na liczne plaże. Tak, nawet
pomimo apokalipsy ludzie się tam opalają. Raz się żyje, więc czemu by nie
skorzystać, prawda? Zabrałem swoje manatki oraz nowy nóż ze składziku, mam tam
swoją skrytkę więc nikt mi się nie dobierze do moich rzeczy, nie ważne jak
bardzo dokładnie by szukał. Wychodząc rozejrzeliśmy się czy w okolicy niczego
nie ma, niczego podejrzanego. Czysto.
– Wiecie, to trochę daleko może weźmiemy
samochód? – Zapytałem
– Umiesz prowadzić? – Zdziwił się Eizō
– Nie, ale kiedyś próbowałem na symulatorze
samochodowym.
– Dziecko, to nie jest zwykłe przekręcenie
kluczyka, pociągnięcia za skrzynię biegów i naciśnięcie pedału gazu, wiesz o
tym? – Powiedział jednym tchem.
– Chyba… Tak. – Odparłem szczerze.
– Eh… Ta dzisiejsza młodzież… - Clay
najwidoczniej był załamany moją odpowiedzią, masował sobie miejsce styku czoła
i nosa. Widywałem już ten tik, najczęściej mają go właśnie starsze osoby.
Podobno relaksuje i uspokaja.
– No dobrze, dobrze… Nie będzie samochodu,
pieszo przynajmniej stracimy parę kalorii… - Wymamrotałem.
Niecałe 40 minut później byliśmy w obrębach
miasta. Cisza, spokój, wymarzona chwila w tych czasach. Nie traciliśmy jednak
czujności, życie nam jeszcze miłe. Szliśmy umiarkowanym tempem, po drodze
spotkaliśmy kilku wędrowców, większość z nich była Trzmielami. Dotarliśmy do
jakiegoś niedużego sklepu, Bumblebee. Clay i Eizō weszli do środka, a ja zostałem
na czatach. Sekundy mijały i nagle usłyszałem jak telefon w plecaku mi wibruje.
Wolałem nie włączać głosu aby nie ściągnąć Zombie, ale wibracje również nie
były dobrym pomysłem. Ściągnąłem plecak i położyłem na ziemię, w przykucniętej
pozycji wyciągnąłem komórkę. Moje jedyne oko zostało oślepione przez światło
ekranu. Jęknąłem cicho i mrugając próbowałem się przyzwyczaić. Dostałem
wiadomość od starego przyjaciela z Trzmieli.
„Jak tam życie? Trzymasz się jeszcze? Mam
nadzieję, że tak. Tutaj u Trzmieli cisza i spokój, kilka Zombie się pojawia,
ale to pikuś. W Seattle ostatnio źle się dzieje… Zwiększyła się ilość
Nieumarłych i to nie kilka! Jest ich o wiele więcej. Jeżeli będziesz się tam
wybierać bądź czujny. Nie daj się im pożreć.
Do usłyszenia, Jay”
Ręka mi zdrętwiała. Odkąd tutaj jesteśmy nie
napotkaliśmy żadnego Zombie… To nie są dobre wieści…
– AAARGHHHHHH!
Momentalnie wstałem. To Clay. Właśnie
pomyślałem o najgorszym. Wrzuciłem telefon luzem do plecaka, zarzuciłem go na
prawe ramię i wbiegłem do środka sklepu trzymając dłoń na nożu schowanym w pochwie.
<Eizō co tam się dzieje?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz