- To wszystko twoja wina. – chłopak zaczął
szarpać mnie z kurtkę. Krzyczał coś, ale było niezrozumiałe przez jego
rozpaczliwy szloch. Dysząc ciężko zaprzestał jakichkolwiek ruchów. Położył
głowę na moją klatkę piersiową i zaczął przeklinać. Sam już nie wiedziałem, czy
klął na ten cholerny świat, na mnie, czy na swoją bezsilność. W jego sercu
panowała burza emocji. Nie wiedząc jak zareagować spoglądałem w niebo. Czy tam
ktoś w ogóle jest? Czy ktokolwiek martwi się o nas, ludzi? Jeżeli istnieje Bóg,
najwidoczniej ma nas głęboko w dupie. Marszcząc brwi westchnąłem cicho i
mimowolnie objąłem Eizō. Cóż innego mi pozostało.
- Clay zginął, ale my żyjemy. – wydusiłem w
końcu.
- Powtarzasz się, ciołku. – wymamrotał chłopak
ocierając łzy, które i tak nie zniknęły.
- Muszę, aby dotrzeć do twojej pustej
mózgownicy. Nadal jestem zdania, że dwie jednostki to nie jedna.
- W dupie mam twoje zdanie. – warknął.
Zacisnął dłonie, w których wciąż trzymał moją kurtkę. Nie minęła chwila, a Eizō
podniósł się natychmiastowo pociągając mnie w górę, jakbym był zwłokami. – No, to może zechcesz się teraz poświęcić
dla mnie?! – odrzucił mnie na ziemię i wskazał palcem na zachód. W oddali
zbliżała się nieduża gromadka Zombie, ale wśród nich spostrzegłem rosłą postać.
Maczo. Nieciekawie, mały nożyk nie wystarczy na tego bydlaka. Odwracając się
spostrzegłem, iż rudzielec zaczął iść w przeciwną stronę w umiarkowanych
chodzie. Nie mogłem tak po prostu zostać zmieszany błotem, nie przystoi to
liderze. Wstałem, otrzepując się z kawałków ziemi zacisnąłem pięści i
podbiegłem do Eizō. Chwyciłem go za ramię i odwróciłem w moją stronę.
- Nie mam zamiaru się poświęcać dla jakiegoś
wyrośniętego bachora. Żeby było kurwa jasne albo idziesz ze mną, albo zostajesz
tu i zdychasz. – dawno nikt mnie tak nie zdenerwował… Gniew źle wpływa na moją
psychikę.
- Nie będę tańczyć jak mi zagrasz! – krzyknął i
odrzucił moją rękę z ramienia.
Naszą sprzeczkę przerwało nagłe wycie. Oboje
spojrzeliśmy na zbliżającą się hordę. Znacznie przyspieszyła, jeszcze chwila i
żaden z na się nie uratuje. Zacisnąłem zęby i spojrzałem stanowczo na chłopaka.
- Zadam ci teraz proste pytanie, chcesz żyć
czy stać się tym czymś? – wskazałem na Zombie. Eizo milczał, a więc uznałem to
za odpowiedź pozytywną. Chwyciłem go za nadgarstek i pociągnąłem za sobą. –
Radzę ci użyć nóg, bo nie mam zamiaru cię wlec jak wcześniej. Nie wyglądasz na
wolnego, tak więc streszczaj się.
Rudzielec miał naburmuszoną minę, ale
posłuchał. Najwidoczniej wola przeżycia pchała go do przodu. Wybiegliśmy z
głównej uliczki, znaleźliśmy się na skrzyżowaniu. Południowa droga, prowadząca
na most, była zniszczona, natomiast dwie inne nie wyglądały ciekawie.
- Którędy, wybieraj. – powiedziałem nie mając
zamiaru się kłócić.
<Eizō?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz