18 lipca 2017

Od Evan'a

Był chłodny poranek, szron na oknach zasłaniał moje pole widzenia. Ostrożnie wyjrzałem zza murowanej ściany. Nadal tam jest, cholera. Trzeba będzie go czymś zająć. Ostrożnie wsunąłem dłoń do plecaka zawieszonego na moim prawym ramieniu i wyciągnąłem z niego nakręcany samochodzik. Kluczyk już wcześniej został zakręcony, wystarczyło szybko zdjąć taśmę i rzucić go jak najdalej, zanim tamten się zorientuje skąd dochodzi hałas. No to lecimy! Okrzyk rozbrzmiewał echem w moich uszach mimo, że go nie wykrzyczałem. Rzuciłem zabawkę i schowałem się, oczekując na ruch Bezmózgiego. Zduszony okrzyk rozbiegł się po całym budynku. Odczekałem chwilę, po czym wyjrzałem czy aby na pewno odbiegł z pola widzenia. Nie ma go. Zajebiście. W obniżonej pozycji pobiegłem do schodów. W chwili gdy miałem schodzić zabawka zamilkła, a ja postawiłem krok w przód. Odwróciłem głowę w lewo. Biegnie. Biegnie tu. Biegnie tu do cholery jasnej! Nie zastanawiając się ani chwili dłużej popędziłem w dół po schodach. Ja pierdole, po mnie! Biegnąc spojrzałem do plecaka. Żadnej broni, tylko zabawki dywersyjne. Obejrzałem się za ramię, Zombie był nadzwyczaj szybki jak na swoją kategorię. Zaraz mnie dopadnie, jak nic skończę jako obiad! Kurwa, szybciej! Za rogiem chyba są drzwi, powinny przytrzymać to coś na jakiś czas. Skręciłem i rzeczywiście były drzwi. Ostatnia prosta, uda mi się je zamknąć? Musi. Przeszedłem przez próg, złapałem solidnie wykonane drzwi i trzasnąłem nimi przed twarzą Bezmózgiego. Upadłem na tyłek zmęczony i obolały.
– Ha! I co teraz zrobisz? Haha! – Wykrzyczałem pewny zwycięstwa. Podparłem się dłonią o kolano i wstałem. – Eh, to było bliskie…
Odwróciłem się, a przede mną stał Zombie. Brudna zieleń wyglądała jak jednoczęściowy strój moro. Z jego otwartej gęby skapywała ślina połączona ze świeżą krwią. Ach, przepraszam… To kobieta.
Nagle upadłem na ziemię ogłuszony, a przed oczami przebiegło mi całe życie.
****
– an… Evan!
– C-co? – zapytałem zdezorientowany
– Czy ty w końcu zaczniesz mnie słuchać? Przestań bujać w obłokach choć na chwilę. – Powiedziała oburzona, lecz chwilę potem obniżyła swój ton. – Co mają znaczyć te kiepskie oceny? Dwójka na koniec roku z chemii? Masz mi jutro ustalić z nauczycielem najbliższy termin popraw!
– Oj mamo… To tylko chemia, komu ona potrzebna? Wystarczy, że znam symbole 3 najważniejszych w życiu rzeczy; tlen, dwutlenek węgla i woda. – Odparłem zniechęcony dalszą rozmową, bo wiedziałem, że i tak nie wygram. Każda kłótnia była jednostronna.
– Haha, a mama krzyczy na Evana! Haha! – Zza rogu wyłoniła się zadowolona twarzyczka Luisa, mojego jakże ukochanego młodszego brata. Spojrzałem na niego wyniośle, od razu zamilkł.
– Tutaj patrz młodzieńcze! – Dłoń matki chwyciła mnie za policzek i pociągnęła w swoją stronę. – Jutro chcę usłyszeć daty popraw, koniec i kropka. Żadnych ale! Wszystko. – Puściła mnie i wyszła trzaskając za sobą drzwiami. Masując obolałe miejsce przeklinałem swój los. Nagle drzwi ponownie się otworzyły, a w nich stanęła mama. – Obiad na stole.
– Już idę…
Niechętnie wstałem z krzesła i zszedłem ze schodów do kuchni. W powietrzu unosiła się mieszanka różnych przypraw, a także pieczonego mięsa. Mm, kurczak. Najlepsze mięso jakie istnieje na ziemi. Brat i ojciec siedzieli przy stole i czekali na rozpoczęcie uczty. W milczeniu usiadłem przy oknie. Ojciec spojrzał na mnie wymownie, lecz z jego ust nie padło żadne słowo. Zniesmaczony całą tą sytuacją wyjrzałem za szybę okna. Czarne chmury powoli opanowywały niebo. Westchnąłem niemal bezgłośnie i skierowałem wzrok na dom nieopodal nad. Mieszkali tam przyjaciele rodziców, ja z Luisem nazywaliśmy ich wujkami. Pogodni ludzie. Spoglądając w tę stronę dostrzegłem dwie postacie, potem liczba się zwiększyła i było ich tam około 15. Próbując wyszukać sąsiadów do mych uszu dotarł dźwięk strzału. Zmarszczyłem brwi i kątem oka spojrzałem na rodziców, którzy również wpatrywali się w tamto miejsce. Padło więcej strzałów, kilka postaci zniknęło. Czyżby zostali zabici? Zapadła niezręczna cisza. W mojej głowie bardzo wyraźnie słyszałem szalone bicie mojego serca jak i nierówny, zimny oddech.
Za długo wpatrywaliśmy się w postacie. Zauważyli nas. Poczułem jak strużka potu spływa mi po nosie. Widziałem jak biegną, w naszą stronę, do naszego domu… Do nas. Zduszone jęki były co raz bliżej i bliżej i bliżej, a ja nadal stałem w bezruchu. Zamarłem. Przypomniały mi się poranne wiadomości, o jakimś nieudanym eksperymencie, o wirusie. Pogrążony w myślach gapiłem się w okno. Stuknięcie w ramię brata obudziło mnie z transu.
– Evan, nie patrz już tam. Boję się… – Powiedział cichym i skruszonym głosem.
Oszołomiony nie wiedziałem co odpowiedzieć. Wszystko będzie dobrze? Nie… To zdanie przynosi tylko pecha. Objąłem go nie mówiąc nic. Spojrzałem na rodziców, byli już gotowi do wyjścia. Ojciec trzymał w dłoni rewolwer.
– Skąd go masz? – Zapytałem zdziwiony.
– Mam go jako broń awaryjną. – Odpowiedział z poważnym wyrazem twarzy, bardzo poważnym.
Nagle od strony drzwi słychać było jęki i drapanie w drewno. Już tu są. Samochód jest w garażu na tyłach domu. Zabrałem z bratem po drodze wszystko co mogłoby się potem przydać. Znalazłem mały scyzoryk, nie chciałem by ktokolwiek go zauważył, od razu zostałby mi skonfiskowany; więc schowałem go do mojej skrytki w plecaku.
– Dzieciaki wsiadać, ale ju…!
Obejrzałem się za siebie. To coś… Wygryzało szyję ojca… Natychmiastowo się odwróciłem, czułem jak zbiera mi się na wymioty, czułem jak słabo mi się robi. Ból w klatce piersiowej nie ustawał, jakby ktoś robił w niej dziurę. Co robić, co robić, co robić, co robić, co… W mojej głowie zapanowała pustka. Słyszałem zduszony krzyk ojca, jeszcze walczył, odgłos kapiącej krwi na ziemię, szarpaninę i charczenie. Znowu zamarłem. Nie byłem w stanie wydusić z siebie ani słowa, nie potrafiłem ruszyć żadnym mięśniem. To koniec. Zamknąłem oczy i czekałem na swoją kolej. Coś mnie chwyciło za rękę i pociągnęło do przodu. Zacisnąłem zęby i niepewnie spojrzałem jednym okiem.
– Mama… – Wydusiłem. Nic nie odpowiedziała. Była zakrwawiona. To krew ojca? Czy jej? – Mamo? – Serce biło mi coraz szybciej, jakby miało zaraz wystrzelić z klatki piersiowej.
- Bierz Luisa i uciekajcie stąd. Znacie drogę do miasta, kierujcie się tam i szukajcie pomocy. – W jej głosie można było wyczuć, że dla niej już nie ma miejsca na tym świecie.
- Ale mamo, co z tobą? Co z… - Chciałem spojrzeć w miejsce gdzie ojciec walczył, ale wystraszony odwróciłem głowę w drugą stronę.
- Dobrze wiesz, że tata już nie da rady… Ja również. – Ukucnęła przede mną i skierowała moją głowę w jej stronę. – Kocham was, broń brata Evan. – Mówiąc to objęła mnie w swoich ramionach, lecz na krótko. Zbyt krótko.
Oszołomiony chwyciłem brata za dłoń i wybiegłem z garażu. Grubo dwie godziny później dotarliśmy do miasta. Byliśmy zmęczeni, spoceni i spragnieni. Obraz mi się załamywał i rozpływał. Ostatkiem sił spojrzałem na brata. Nie ma go. Stanąłem i w pełni się odwróciłem. Zauważyłem go, leżał niedaleko. Próbując wyostrzyć pole widzenia zmrużyłem oczy. Był pożerany. Od razu się obudziłem.
- LUIS! – Wrzasnąłem z łzami w oczach.
Natychmiastowo zapomniałem o bólu i zmęczeniu, biegłem najszybciej jak umiałem. Wyjąłem scyzoryk, odrzucając przy tym plecak i wyjętym nożykiem ugodziłem to coś w głowę. Nie będąc pewnym czy zginął powtórzyłem schemat kilka razy. W końcu odrzuciłem ciało na bok aby móc pomóc bratu, lecz było za późno. Nie oddychał.
– Nie… Nie, nie, nie, nie, NIE! LUIS! Luis… – Mieszanka wściekłości z wielkim smutkiem wybuchła w mojej duszy. Nie pojęte uczucie, którego doświadczysz tylko wtedy gdy kogoś stracisz. – Luis, błagam… Otwórz oczy… Luis… Przepraszam...
Mój umysł nie wytrzymał, byłem zbyt zmęczony aby dalej krzyczeć, zbyt zmęczony aby dalej lamentować, zbyt zmęczony aby kontynuować podróż. Nim upadłem na ziemię spojrzałem za siebie. Postacie…Odziane w czarne stroje…
****
– Hej, wszystko gra? Zbladłeś strasznie.
– A, tak, tak wszystko dobrze… To była twoja sprawka? Ten huk. – Byłem kompletnie zdezorientowany, przed oczami przeleciały mi wydarzenia z przed 5 laty, jakby to był mój zwiastun śmierci.
– Ah, wybacz jeżeli cię to ogłuszyło albo zabolało. Nie było innego wyjścia aby cię uratować. – Odpowiedział mężczyzna. Był średniego wieku, ale zdecydowanie przeszedł więcej ode mnie. Obok niego stał ktoś jeszcze, przez światło słonecznie nie mogłem ujrzeć twarzy.
– Kim jesteście?

<Kto ma ochotę dokończyć?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy