Mężczyzna lekko się przestraszył kiedy chłopak
złapał go za ramię i zaczął osuwać się w dół. Szybko złapał go za łokcie
utrzymując go w górze. Spojrzał na jego bladą jak ściana twarz oraz
roztrzęsione nogi. – Jesteś tu sam? – Białowłosy jedynie kiwnął głową. – Oszalałeś?
Na co jesteś chory? – W mgnieniu oka chłopak wyrwał ręce z jego uścisku by
następnie spojrzeć mu w oczy z determinacją na jaką jeszcze pozwalało mu
osłabienie.
– Dzięki, już mi lepiej. – Mruknął,
wygrzebując butelkę wody w której po chwili zatopił swoje prawie fioletowe
usta. Ethan przyglądał mu się przez chwilę, właściwie bez większego powodu.
– Tak bardzo chcesz zginąć? – Prychnął.
Chłopak podniósł brązowe oczy znad butelki, znów wbijając w niego wzrok.
– Słuchaj. Podziękowałem ci już, ok?
Przyszedłem tu po leki, nic mi nie będzie. – Prychnął chowając butelkę do
plecaka. – Możesz mnie zostawić. – Dodał.
– Wiesz, właściwie to ten budynek jest też
moim celem. – Białowłosy podszedł do drzwi po czym kopnął w nie, upewniając się
o tym, że były zamknięte. – Więc masz dwie opcje. – Kontynuował, zbliżając się
do niższego chłopaka. – Jeden. Zawiążemy chwilowy sojusz i weźmiesz co
zechcesz, plus oddam ci potrzebne ci leki jeśli je znajdę. I dwa. – Delikatnie
zbliżył twarz do głowy chłopaka. –Zrobisz co ci się żywnie spodoba ale zabiorę
w s z y s t k o. – Bingo, chłopak zmarszczył brwi zaciskając ręce w pięści po
czym wbił wzrok w ziemię.
– Dobra, dobra. Niech będzie. - Ethan
przyglądał się, jak chłopak zbiera białą grzywkę z czoła, zawieszając wzrok a
to na jego ramionach, dłoniach czy szczupłych nogach. Nagle otrząsnął się by łapiąc
za karabin wybić jedną z szyb budynku jego tylną częścią. Niższy chłopak
podskoczył do góry, nie spodziewając się huku. – No, to idziemy. – Oznajmił
mężczyzna, zapraszając go ruchem głowy. – A, właśnie, jak mam się do Ciebie
zwracać?
– Joseph. – Odparł, podchodząc bliżej. – A ty
to kto?
– Ethan, ale możesz mi mówić Mistral jeśli ci
wygodniej. – Joseph przekrzywił głowę na bok, uśmiechając się lekko. Wyglądał
cholernie uroczo.
– Mistral? Będę wołać “misiek.” – Zaśmiał się.
Ethan zdawał sobie sprawę z tego że chłopak sobie z niego drwi, ale jakoś go to
nie ruszało.
– Wołaj mnie jak chcesz, oby głośno. – Białowłosy
wdrapał się na parapet po czym omijając pozostałości szkła wskoczył do środka,
chłopak podążył w ślad za nim. Włączył latarkę, gdyż w budynku było jeszcze
ciemnawo. Widoczne były jedynie drobiny kurzu unoszące się ku górze.
Mężczyzna ruszył przed siebie oświetlając
ściany opadające z tynku oraz pożółkłe płytki pod ich nogami. Zaczęli
przeczesywać piętro, Ethanowi udało się znaleźć amunicję i opatrunki. W
drzwiach do sal nie było żadnych dziur, w większości były one zablokowane.
Białowłosemu udało się wyważyć kilka z nich, jednak reszta była nie do
ruszenia. Joseph zostawił go na chwilę samego w jednym z pokoi, wyjął więc
telefon sprawdzając, czy Mary nie postanowiła się odezwać. Nic. Cisza. Brak
zasięgu. Rozejrzał się po sali, wyglądała na pokój pielęgniarek. Na biurku tak
jak na podłodze ścieliły się masy notatek i dokumentów. Na ścianie wisiał
kalendarz z miejskim krajobrazem, zatrzymał się na 27 Marca 2073. – Znalazłeś
coś? – Joseph przejechał ręką po futrynie drzwi.
– Jeśli przez “coś” masz na myśli leki to nie.
– Odparł, przysiadając na biurku. – Trzeba przeszukać drugie piętro. – Spojrzał
z politowaniem na ledwie trzymającego się na nogach chłopaka. – Dasz radę?
– Jasne, chodźmy. – Joseph ruszył przodem,
Ethan szedł za nim z bronią w rękach. Wokół schodów leżała masa pogniecionych,
metalowych łóżek i pościeli. Było względnie cicho, jedynie stare schody
skrzypiały pod naciskiem ich stóp. Niespodziewanie chłopak odwrócił się w jego
stronę, widział jakby w zwolnionym tempie jak złapał go za ramiona i pchnął do
tyłu. – Padnij! – Zaczął lecieć do tyłu, kula śmignęła kilka centymetrów nad
jego głową. Nie, nie złapał magicznie równowagi. Nie strzelił w locie. Spadł ze
schodów, odbijając się od jednego ze stopni trzasnął o ziemię z ogromną siłą.
Przetoczył się, przez chwilę wszystko było rozmazane, nie słyszał nic prócz
okropnego pisku w swojej głowie. Próbując się podnieść poczuł okropny ból na
karku, ku jego zdziwieniu ostrzał ustał. W oczy rzuciło mu się ciało leżące na
schodach, a nad nim podłużny ślad krwi pozostawiony na stopniach.
– Żyjesz? – Odwrócił głowę, by dostrzec
Joseph'a przysiadającego na ziemi obok niego.
– Ta, dzięki za uratowanie dupy. Był sam? – Chłopak
kiwnął głową. Ethan dostrzegł rany na jego rękach oraz sporą plamę krwi na
koszulce. – Jesteś ranny. – Bez zastanowienia podniósł jego koszulkę do góry by
opatrzyć ranę.
<Joseph? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz