Nawet jeśli czułem się podle, to starałem się, żeby nie było tego po
mnie widać. Być może odrobinę poniosły mnie emocje i za bardzo na Evan'a
naskoczyłem, ale mój gniew przecież nie był nieuzasadniony. Straciłem
kolejną osobę, na której już zaczynało mi zależeć. Teraz podążając za
nowym towarzyszem niedoli, w duchu rozmyślałem ile jeszcze dane nam
będzie razem podróżować, bo znając moje szczęście to chłopak niedługo
umrze. Albo tym razem padnie na mnie. Nie żebym tego oczekiwał, czy coś.
Bo mimo tej całej apokalipsy i tysięcy żarłocznych zarażonych, to życie
nie było tak do końca tragiczne.
Słoneczko świeciło, żarcia i wody gdzieś tam było pod dostatkiem, coraz więcej osób dołączało do obozów, na nowo tworząc społeczeństwo. Nie zamierzałem tracić okazji na zobaczenie odbudowy ludzkości. Grunt to myśleć pozytywnie, co nie?
Szkoda, że sytuacja, w której aktualnie się znaleźliśmy, nie malowała się tak pomyślnie. Z tyłu zombie, z prawej zawalone ruiny, przed nami rozwalony most i rwąca się rzeka, a z lewej kolejne zombie. Po prostu żyć nie umierać.
A ten tu jeszcze każe mi wybierać. Chyba nadeszła moja ostatnia godzina...
– No, decyduj – powtórzył Evan, rozglądając się dookoła i oceniając, która droga najlepsza. Widziałem po jego spojrzeniu, że już wybrał. Rozpaczliwie starałem się znaleźć pomiędzy zombie jakąś lukę, ale schodziło się ich coraz więcej.
– Skoro nie umiesz wybrać to zrobię to za ciebie – dodał i ruszył raźnym krokiem przed siebie.
– P-Poczekaj – mruknąłem przestraszony, podbiegając do niego i chwytając za ramię.
– Co znowu?
Przełknąłem ślinę, wyobrażając sobie prąd rzeki, który atakuje i zatapia moje ciało. Wciąż pamiętałem zimną wodę w płucach i przerażające uczucie duszności, które towarzyszyło z pozoru niewinnej zabawie. Tak to jest jak starsi koledzy uczą cie pływać, a jeden z nich jest cholernym dowcipnisiem.
–Nie umiem pływać, utopię się. – Stado zombie było coraz bliżej, ale nawet nie odwróciłem się, żeby sprawdzić jak blisko są.
– Dasz radę. – Puste słowa otuchy. Urocze.
Evan podszedł do krawędzi mostu i popatrzył w dół, przygotowując się do skoku.. Nie wszystkie części poszły na dno, więc było na czym ustać, jednakże środek rzeki był pusty. A ona sama była szeroka jak chole*ra. Nie ma mowy, nie wlezę tam.
Obserwowałem jak Evan ostrożnie zsuwa się w dół, łapiąc wystających krawędzi i ostrożnie badając grunt pod stopami. Ogromny kawał betonu schodził na skos w dół, ale był pełen dziur i cóż, nie wyglądał jakoś super stabilnie.
– Chodź tu, pomogę ci.
Pokręciłem przecząco głową, szperając w kieszeniach w poszukiwaniu noża. Zignorowałem zirytowane przekleństwa Evan'a, który najwidoczniej postanowił spełnić swoje groźby. Zostawiła mnie, choler*a, żebym zdechł. Niczego innego w sumie się nie spodziewałem, ale i tak poczułem się urażony. Ludzki tok myślenia czasami jest doprawdy zabawny.
– Awww, czekaj! – zawyłem, stając na skraju przepaści. Głośne jęk i krzyki pomogły mi w podjęciu szybkiej decyzji. Jednak nie jestem gotowy na śmierć.
Wydałem z siebie cichy okrzyk, kiedy przeleciało koło mnie coś dużego. Odwróciłem się, żeby ujrzeć jak Maczo wyrywa kolejny znak drogowy i ciska go w moim kierunku. Zakląłem, starając przekonać samego siebie do skoku. Z marnym skutkiem.
Evan krzyknął coś do mnie, ale kolejny świst go zagłuszył. Akurat spojrzałem w jego stronę, tracąc czujność. Na sekundę poczułem się zdezorientowany, kiedy coś twardego uderzyło mnie w bok. Siła odrzutu sprawiła, że poleciałem do przodu. Nagle razem z przeszywającym bólem, dopadło mnie zimno, gdy z impetem wpadłem do wody. Czas na atak paniki.
< Evan? >
Słoneczko świeciło, żarcia i wody gdzieś tam było pod dostatkiem, coraz więcej osób dołączało do obozów, na nowo tworząc społeczeństwo. Nie zamierzałem tracić okazji na zobaczenie odbudowy ludzkości. Grunt to myśleć pozytywnie, co nie?
Szkoda, że sytuacja, w której aktualnie się znaleźliśmy, nie malowała się tak pomyślnie. Z tyłu zombie, z prawej zawalone ruiny, przed nami rozwalony most i rwąca się rzeka, a z lewej kolejne zombie. Po prostu żyć nie umierać.
A ten tu jeszcze każe mi wybierać. Chyba nadeszła moja ostatnia godzina...
– No, decyduj – powtórzył Evan, rozglądając się dookoła i oceniając, która droga najlepsza. Widziałem po jego spojrzeniu, że już wybrał. Rozpaczliwie starałem się znaleźć pomiędzy zombie jakąś lukę, ale schodziło się ich coraz więcej.
– Skoro nie umiesz wybrać to zrobię to za ciebie – dodał i ruszył raźnym krokiem przed siebie.
– P-Poczekaj – mruknąłem przestraszony, podbiegając do niego i chwytając za ramię.
– Co znowu?
Przełknąłem ślinę, wyobrażając sobie prąd rzeki, który atakuje i zatapia moje ciało. Wciąż pamiętałem zimną wodę w płucach i przerażające uczucie duszności, które towarzyszyło z pozoru niewinnej zabawie. Tak to jest jak starsi koledzy uczą cie pływać, a jeden z nich jest cholernym dowcipnisiem.
–Nie umiem pływać, utopię się. – Stado zombie było coraz bliżej, ale nawet nie odwróciłem się, żeby sprawdzić jak blisko są.
– Dasz radę. – Puste słowa otuchy. Urocze.
Evan podszedł do krawędzi mostu i popatrzył w dół, przygotowując się do skoku.. Nie wszystkie części poszły na dno, więc było na czym ustać, jednakże środek rzeki był pusty. A ona sama była szeroka jak chole*ra. Nie ma mowy, nie wlezę tam.
Obserwowałem jak Evan ostrożnie zsuwa się w dół, łapiąc wystających krawędzi i ostrożnie badając grunt pod stopami. Ogromny kawał betonu schodził na skos w dół, ale był pełen dziur i cóż, nie wyglądał jakoś super stabilnie.
– Chodź tu, pomogę ci.
Pokręciłem przecząco głową, szperając w kieszeniach w poszukiwaniu noża. Zignorowałem zirytowane przekleństwa Evan'a, który najwidoczniej postanowił spełnić swoje groźby. Zostawiła mnie, choler*a, żebym zdechł. Niczego innego w sumie się nie spodziewałem, ale i tak poczułem się urażony. Ludzki tok myślenia czasami jest doprawdy zabawny.
– Awww, czekaj! – zawyłem, stając na skraju przepaści. Głośne jęk i krzyki pomogły mi w podjęciu szybkiej decyzji. Jednak nie jestem gotowy na śmierć.
Wydałem z siebie cichy okrzyk, kiedy przeleciało koło mnie coś dużego. Odwróciłem się, żeby ujrzeć jak Maczo wyrywa kolejny znak drogowy i ciska go w moim kierunku. Zakląłem, starając przekonać samego siebie do skoku. Z marnym skutkiem.
Evan krzyknął coś do mnie, ale kolejny świst go zagłuszył. Akurat spojrzałem w jego stronę, tracąc czujność. Na sekundę poczułem się zdezorientowany, kiedy coś twardego uderzyło mnie w bok. Siła odrzutu sprawiła, że poleciałem do przodu. Nagle razem z przeszywającym bólem, dopadło mnie zimno, gdy z impetem wpadłem do wody. Czas na atak paniki.
< Evan? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz