Robiło się coraz później. Słońce powoli zaczynało znikać za horyzontem.
Brakowało mi leków i wody, a do najbliższej apteki zostało mi z pół
godziny drogi. Aczkolwiek łapała mnie straszna zadyszka. Serce
przyśpieszało i zwalniało, jakby ktoś bez przerwy machał flagami
start/stop na torze wyścigowym. Dlatego zmuszony byłem robić postoje co
kilka kroków. Musiałem przeczekać gdzieś noc. Nawet gdybym dotarł tam
przed zmrokiem, nie miałbym pewności czy kogoś, a raczej czegoś, tam nie
spotkam i czy towar wciąż tam jest. Potrzebowałem minimalnej dawki
odpoczynku, żeby móc się zregenerować i w razie potrzeby uciekać.
Najbliższym miejscem na schronienie okazała się już dawno opuszczona
stacja paliw. Dowlokłem swoje zwłoki, bo normalnie funkcjonujące ciało
to nie było, pod ladę. Upadłem na ziemię i oparłem głowę o ścianę. Nie
sprawdziłem nawet czy jest tam w miarę bezpiecznie. Stwierdziłem, że psy
zrobią to za mnie. To był błąd. Coraz trudniej było mi oddychać i nie
jestem pewien czy tylko zasnąłem, czy straciłem przytomność.
W nocy intruz wdarł się do budynku bez najmniejszego trudu. Nie rozumiem, też dlaczego wciąż czuje się dobrze. Chociaż dobrze w tym przypadku to słabe określenie. Bardziej jak, wciąż wśród żywych, lecz powolnie konający. Jedyną w miarę racjonalną odpowiedzią na ich zachowanie... Nie istniała. Za to nasuwała mi się pewna teoria, choć gdybym próbował ją komuś opowiedzieć, mój rozmówca by mnie wyśmiał. Posiniała skóra z niedotlenienia oraz dziwne odgłosy wydobywające się z mojego wnętrza mogły zasugerować im, że mamy coś wspólnego. Nie powiem, że byłem zachwycony, ale nawet w takiej sytuacji warto się zaprzyjaźniać. Problem w tym, że wlokły mnie w przeciwną stronę. Oddalałem się od mojego celu. Wędrówka musiała trwać dość długo, bo zdążyłem nabrać też trochę siły. Tereny wydały mi się znajome. Miałem świadomość, że zamieszkuje go jeden z obozów. Wolałem chwytać los w swoje ręce, niż bezkarnie dać się prowadzić, dlatego wrzeszcząc ile sił w płucach i wierzgając starałem zwrócić na siebie uwagę.
W uszach rozbrzmiał okropny huk, a jednego osobnika odrzuciło w bok. Zatrzymaliśmy się. Kolejny strzał. Bezmózgi upadł na ziemie. A za nim następny i następny. Szczerze powiedziawszy nie spodziewałem się tak szybkiego odzewu. Sam także podzieliłem ich los upadając na twardy gruz.
- Ugryzły cię? - surowy głos chłopaka został zakłócony przez mój kaszel. Uniosłem głowę i tułów na przednich rękach, podkuliłem kolana i kontynuowałem wypluwanie płuc. Między przerwami starałem się złapać minimalną dawkę tlenu, ale nawet wtedy cichy świst nie ustawał.
Nie widziałem jego twarzy, ale byłem pewien jego zniesmaczenia i dezorientacji. Wyraźnie miał dosyć czekania. Złapał za moje barki, nie odkładając broni ani na chwilę, przewrócił na plecy i docisnął butem do podłoża. Przy okazji strącił mi okulary z nosa, dlatego identyfikacja była dla mnie praktycznie niemożliwa. Z pewnością przybrał tę samą pozę, celując prosto w głowę. Ponowił swoje pytanie nadal nie zdradzając żadnych emocji.
- Nie. - wykrztusiłem, kładąc dłonie na jego stopie. - Chyba nie.
- Czemu mam ci wierzyć? - mruknął pod nosem.
- Wcale nie musisz. - widząc moją próbę podniesienia się, poluźnił nacisk. - Sam sobie poradzę.
Stanąłem na równych nogach i ruszyłem przed siebie, co krok chwiejąc się na boki.
Kano?
W nocy intruz wdarł się do budynku bez najmniejszego trudu. Nie rozumiem, też dlaczego wciąż czuje się dobrze. Chociaż dobrze w tym przypadku to słabe określenie. Bardziej jak, wciąż wśród żywych, lecz powolnie konający. Jedyną w miarę racjonalną odpowiedzią na ich zachowanie... Nie istniała. Za to nasuwała mi się pewna teoria, choć gdybym próbował ją komuś opowiedzieć, mój rozmówca by mnie wyśmiał. Posiniała skóra z niedotlenienia oraz dziwne odgłosy wydobywające się z mojego wnętrza mogły zasugerować im, że mamy coś wspólnego. Nie powiem, że byłem zachwycony, ale nawet w takiej sytuacji warto się zaprzyjaźniać. Problem w tym, że wlokły mnie w przeciwną stronę. Oddalałem się od mojego celu. Wędrówka musiała trwać dość długo, bo zdążyłem nabrać też trochę siły. Tereny wydały mi się znajome. Miałem świadomość, że zamieszkuje go jeden z obozów. Wolałem chwytać los w swoje ręce, niż bezkarnie dać się prowadzić, dlatego wrzeszcząc ile sił w płucach i wierzgając starałem zwrócić na siebie uwagę.
W uszach rozbrzmiał okropny huk, a jednego osobnika odrzuciło w bok. Zatrzymaliśmy się. Kolejny strzał. Bezmózgi upadł na ziemie. A za nim następny i następny. Szczerze powiedziawszy nie spodziewałem się tak szybkiego odzewu. Sam także podzieliłem ich los upadając na twardy gruz.
- Ugryzły cię? - surowy głos chłopaka został zakłócony przez mój kaszel. Uniosłem głowę i tułów na przednich rękach, podkuliłem kolana i kontynuowałem wypluwanie płuc. Między przerwami starałem się złapać minimalną dawkę tlenu, ale nawet wtedy cichy świst nie ustawał.
Nie widziałem jego twarzy, ale byłem pewien jego zniesmaczenia i dezorientacji. Wyraźnie miał dosyć czekania. Złapał za moje barki, nie odkładając broni ani na chwilę, przewrócił na plecy i docisnął butem do podłoża. Przy okazji strącił mi okulary z nosa, dlatego identyfikacja była dla mnie praktycznie niemożliwa. Z pewnością przybrał tę samą pozę, celując prosto w głowę. Ponowił swoje pytanie nadal nie zdradzając żadnych emocji.
- Nie. - wykrztusiłem, kładąc dłonie na jego stopie. - Chyba nie.
- Czemu mam ci wierzyć? - mruknął pod nosem.
- Wcale nie musisz. - widząc moją próbę podniesienia się, poluźnił nacisk. - Sam sobie poradzę.
Stanąłem na równych nogach i ruszyłem przed siebie, co krok chwiejąc się na boki.
Kano?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz