8 sierpnia 2017

Od Ethan'a "Katastrofa"

Jego ręka delikatnie oplatała nieco podstarzałą filiżankę z porcelany. Delikatnie poruszał nią, wykonując okrężny ruch. Wpatrywał się w niejednolitą, brunatną ciecz plamiącą białe ścianki filiżanki. Głosy wokół zlewały się z dość przeciętnie zagraną muzyką na żywo oraz akompaniamentem w postaci łyżeczek i widelców uderzających o talerze.
Miał w zwyczaju odwiedzać tą samozwańczą kawiarnię raz w tygodniu. Zazwyczaj w poniedziałki w godzinach popołudniowych aż do godzin wieczornych, kiedy to miejsce przemieniało się w klub. W czasie wizyt często rozkładał na stole papiery by rozmyślać nad sytuacją finansową drużyny. Lub zwyczajnie odrywał się od otaczającego świata na czas równy ostygnięciu kawy.
Tym razem nie było inaczej, na okrągłym, dwu osobowym stoliczku ścieliło się kilka dokumentów wymagających przejrzenia. Aczkolwiek nie zostały nawet tknięte, mimo, iż białowłosy naprawdę chciał mieć je już z głowy. Jego myśli pochłonęło zupełnie coś innego, a właściwie ktoś. Każde wspomnienie porywających oczu w połączeniu z malinowo różowymi ustami odrywały go od podjętej pracy.
Wzdychając ciężko rozparł się na krześle, zatapiając się na minutę we wrażliwej części swojego serca. O dziwo, mimo okoliczności cały czas była ona aktywna. Czasem aż za bardzo dawała o sobie znać. Mimo wszystko wspomnienie tej niesamowitej istoty wywołało delikatny uśmiech na jego twarzy. Był zakochany, nie próbował się tego wypierać. Wypieranie się uczuć jest urocze, lecz dziecinne i irytujące dla otoczenia. Podniósł filiżankę do ust, biorąc łyk kawy.
Skrzywił się czując gorzki posmak w ustach. Kawa zdążyła wystygnąć.
Uniósł wzrok na ludzi wokół siebie, niezbyt zadowolony z koniecznego powrotu do rzeczywistości. Na przeciw niego stało trzech rosłych mężczyzn, zapiętych w mundury po same zęby.
Ethan opiął wzrokiem ich sylwetki- zdecydowanie żołnierze. Właściwie niechętnie im się przyglądał. Przerośnięte bary i ego, parszywe mordy. Niczego, żeby zawiesić oko.
Zainteresowała go jednak ich wcale nie taka cicha i dyskretna rozmowa. Byli na tyle głośno, by ukradkiem spoglądała na nich większość ludzi znajdujących się w lokalu.
Pomijając przekleństwa i przeplatanki informacjami wyssanymi z palca wychodziło na to, że w pobliżu Everett roztrzaskał się samolot pasażerski a pożar wywołany rozbiciem strawił spory obszar w północnej części miasta. Białowłosy mruknął zaintrygowany tą informacją. Czy była prawdziwa? Czy to tylko kolejna z wojskowych bajeczek? A może pułapka?
Czy w tym zbudowanym z g*wna i zabitym dechami świecie jest miejsce na samoloty nie należące do wojska? Jeśli tak, jacy ludzie byli nim transportowani? Skąd i dokąd?
Podburzony jeszcze raz wbił wzrok w wojskowych. Jedna z twarzy wydała mu się dziwnie znajoma, rude włosy i garbaty nos coś mu mówiły. Czy to nie przypadkiem jemu groził wyrwaniem zębów jeśli znowu spróbuje się chamsko przystawiać do "jego dziewczyn"?
^Och, późno się zrobiło. Pora iść.^
Odstawił filiżankę z końcówką zimnej kawy na dnie, by następnie złożyć dokumenty na pół i umieścić je w plecaku a ten zarzucić na ramię.
Minął trzech mężczyzn przy drzwiach, dźwięk dzwoneczka obwieścił właścicielom, iż ktoś opuścił lokal. Przystanął na ulicy, rozglądając się na boki. Nie miał po co wracać, skoro i tak oddał swój interes pod opiekę współpracownicy. Tak, interes i współpracownica to zdecydowanie najładniejsze określenia na burdel oraz "burdel mamę".
Pokonując spory kawałek drogi przeklinał pod nosem brak samochodu. Niezwykle przydatne byłoby metalowe monstrum na czterech kołach. Przynajmniej śmierć musiałaby zapukać w szybę zanim go dopadnie. Co jakiś czas potykając się o szklane butelki czy metalowe , już przeżarte rdzą części aut stwierdził, że przydałby się teraz nawet koń. Nawet wielkie, dzikie stworzenie na które bałby się wsiąść i którego zestrzelenie oznaczałoby również rychły zgon jeźdźca.
Ponieważ mimo wszystko, pozwoliłoby mu to szybciej wydostać się poza mury miasta. Było ono miejscem w którym każdy był dla niego obcym, potencjalnym zagrożeniem. Miejscem, gdzie jego serce ściskało się na widok każdego ubrudzonego dzieciaka, którego nie mógł zabrać ze sobą.
Niestety, nie mógł ryzykować życia ponad pięćdziesiątki swoich ludzi przynosząc losowe znajdy z ulicy.
Dwóch żołnierzy przy bramie nawet się do niego uśmiechnęło, cóż za bezinteresowny gest dobroci! Byli “jego” stałymi klientami, dobrze znał te twarze. W gruncie rzeczy większość klientów to żołnierze , bo w końcu kto inny wydawałby pieniądze na s*ks zamiast na jedzenie?
Cóż, zdarzali się i tacy. Lecz nie generalizując byli to właśnie ci, którym armia gwarantowała wikt i opierunek w zamian za poświęcenie swoich twarzy bliznom.
Stracił trochę czasu, nie wiedząc dokładnie gdzie rzekomy samolot miał się znajdować. Finalnie natrafił jednak na ślad ciężkich opon wojskowej terenówki wyrytych w ziemi. Podążył w ślad za nimi. Wkrótce na horyzoncie zaczął się malować coraz bardziej wyraźny obraz dość mocno strawionej przez ogień maszyny. Jednak straty nie były tak duże, jak opisywali to żołnierze.
Kokpit był wgnieciony w ziemię, natomiast tylna część zwęglona. Po bliższym przyjrzeniu się można było zauważyć, iż podwozie nie było wyciągnięte- nie próbował więc lądować.
Mężczyzna obszedł go dookoła, upewniając się o tym, że okolica jest czysta. Jeśli nie pchały się do niego dziesiątki ludzi, prawdopodobnie był już wyczyszczony ze wszystkiego, czego nie pożarły płomienie. Przez chwilę przeszło mu przez myśl, by sprawdzić powód rozbicia giganta. Jednak nie znał się na samolotach, nie miał też w tym interesu. Wojsko na pewno natychmiast zabrało jeszcze działające podzespoły. Odpuścił więc sobie zagłębianie się w jego wnętrzności.
Po kilku nieudanych próbach udało mu się wspiąć do środka przez nieuszkodzone wyjście ewakuacyjne. Wpadając tam z łomotem uderzył o jedną z leżących na ziemi walizek, po chwili cudem uniknął przygniecenia kończyny następną, spadającą z półki. Większość z pakunków była otwarta, na podłodze ścieliły się (najwyraźniej nikomu nie potrzebne) ubrania. Otworzył kilka walizek wyglądających na nie uszkodzone. Niestety nic specjalnego nie znalazł. Były tam jedynie ubrania, środki czystości, trochę dokumentów.
Przysiadł na jednym z siedzeń, znudzony przeglądając papiery w poszukiwaniu jakiegoś dowodu tożsamości. W końcu udało mu się, niebieska, pikowana walizka należała do kobiety imieniem Wang Wei. Na zdjęciu widniała młoda kobieta o krótko ściętych, czarnych włosach oraz małych, ciemnych oczach. Cóż, niewiele mówiło mu to o tym, kim była. Czymś jednak musiała się wyróżnić, by znaleźć się w tym samolocie.
Wyrzucił na podłogę stos uroczych sukienek w poszukiwaniu czegokolwiek co nadałoby tej historii jakiś sens. W większości były to typowe akcesoria na plażę. ^Czy to k*rwa jakiś żart?!^
Z pomiędzy bielizny udało mu się wygrzebać złoty pierścionek z motywem pnączy. Obrócił go w palcach stwierdzając, że miała naprawdę drobne palce. Nie był on jakąś szczególną poszlaką. Wrzucił go do tylnej kieszeni spodni, zupełnie bez powodu.
Po przekopaniu dość dużego zasobu luki bagażowej mężczyzna mógł spokojnie stwierdzić, iż wszyscy z tych ludzi byli ch*lernie bogaci. Po zęby zapakowani zupełnie bezużyteczną tu walutą. Nikt nie był uzbrojony nawet w nóż kuchenny, to wychodziło poza jego pojmowanie.
Rozejrzał się dookoła nieco znudzony. Wrak nie zapewnił mu oczekiwanej dawki adrenaliny. Równie dobrze mógł się wdać w bójkę z żołnierzami.
Postanowił jednak zebrać podłogi kilka sukienek aby obdarować nimi pracownice. Jeszcze paczka papierosów w kieszeń i białowłosy wyruszył w drogę powrotną do bazy.
Udało mu się wrócić z małymi przeszkodami, jednak w jednym kawałku. Obszedł szkołę dookoła by wślizgnąć się na zamknięty teren burdelu. Było około dwudziestej, trafił akurat na przerwę.
Szybko zwrócił na siebie uwagę dziewiątki dziewcząt siedzących w holu. Wszystkie były młode, w przedziale od 17 do 20 lat. I wszystkie piękne na swój sposób. W pewnym sensie były dla niego jak dzieci.
- W takim stroju nie wpuszczamy. - Usłyszał za swoimi plecami głos Marlene, tutaj nazywanej “mamusią”. Ethan uśmiechnął się głupio w stronę dziewczyn wzbudzając falę cichego śmiechu. - Od razu widać że nie siedziałeś grzecznie na tyłku tak jak obiecałeś. - Blondynka posłała mu krzywy uśmiech dezaprobaty. - No spójrz, ile piachu naniosłeś.
- Ale przyniosłem prezenty. - Odparł dumnie, umiejętnie zamiatając swój tym swój wybryk pod dywan. Zrzucił plecak z ramion, układając na ramionach ubrania. - Bierzcie, co chcecie.
Sukienki w mgnieniu oka zniknęły z jego objęć i przyozdobiły ciała ślicznych dziewek.
- Mi też przyniosłeś sukienkę? - Zza lady wyłonił się Rodrick, jego jedyny “syn”. Oparł głowę na ladzie, mierząc wzrokiem starszego mężczyznę.
Ethan uśmiechnął się tajemniczo, wyjmując pudełeczko z kieszeni spodni, by następnie pomachać nim chłopakowi przed nosem. - Myślałem że wolałbyś coś w ten design, ale skoro nalegasz na sukienkę mogę ci coś skołować. - Oczy chłopaka zaświeciły się. Szybko dopadł papierosy, w zamian obdarowując Ethan’a połowicznym uśmieszkiem. - Interesy z Panem to przyjemność. - Wydedukował nienaturalnym, kokieteryjnym tonem. Po chwili jednak powrócił do zwykłego siebie. - Zapalisz ze mną? - Ethan kiwnął głową po czym wyprowadził chłopaka przed drzwi, przysiadając na jednym z kamiennych schodów. Rodrick lubił go wypytywać o różne sprawy, o świat oraz inne pierdoły. Młodszy podał mu papierosa wraz z zapalniczką, którą po chwili mężczyzna przekazał mu z powrotem. Przez chwilę trwała zupełna cisza, gdy obaj rozkoszowali się początkami petów.
- Spałeś z kimś kiedyś za pieniądze? - Palnął chłopak. Białowłosy jeszcze raz, porządnie zaciągnął się papierosem. Spokojnie wypuścił z ust chmurę dymu.
- Pieniądze... inne towary też. - Zaśmiał się gorzkawo, pokasłując. Młodszy kiwnął głową, widocznie zupełnie nie skrępowany.
- Tak myślałem. Bo wiesz, rzeczy, których nas nauczyłeś... tego nie dowiesz się od tak, na spacerku po parku. - Ethan uśmiechnął się pobłażliwie, jednak papieros w jego ręce zadrżał delikatnie.
- Czasy się zmieniają. - Wymruczał, jakby do samego siebie. - Jednak sposoby na utrzymanie się na powierzchni pozostają te same.


<Di ent>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy