Jego ręka delikatnie oplatała nieco
podstarzałą filiżankę z porcelany. Delikatnie poruszał nią, wykonując okrężny
ruch. Wpatrywał się w niejednolitą, brunatną ciecz plamiącą białe ścianki
filiżanki. Głosy wokół zlewały się z dość przeciętnie zagraną muzyką na żywo
oraz akompaniamentem w postaci łyżeczek i widelców uderzających o talerze.
Miał w zwyczaju odwiedzać tą samozwańczą
kawiarnię raz w tygodniu. Zazwyczaj w poniedziałki w godzinach popołudniowych
aż do godzin wieczornych, kiedy to miejsce przemieniało się w klub. W czasie
wizyt często rozkładał na stole papiery by rozmyślać nad sytuacją finansową
drużyny. Lub zwyczajnie odrywał się od otaczającego świata na czas równy
ostygnięciu kawy.
Tym razem nie było inaczej, na okrągłym, dwu
osobowym stoliczku ścieliło się kilka dokumentów wymagających przejrzenia.
Aczkolwiek nie zostały nawet tknięte, mimo, iż białowłosy naprawdę chciał mieć
je już z głowy. Jego myśli pochłonęło zupełnie coś innego, a właściwie ktoś.
Każde wspomnienie porywających oczu w połączeniu z malinowo różowymi ustami
odrywały go od podjętej pracy.
Wzdychając ciężko rozparł się na krześle,
zatapiając się na minutę we wrażliwej części swojego serca. O dziwo, mimo
okoliczności cały czas była ona aktywna. Czasem aż za bardzo dawała o sobie
znać. Mimo wszystko wspomnienie tej niesamowitej istoty wywołało delikatny
uśmiech na jego twarzy. Był zakochany, nie próbował się tego wypierać.
Wypieranie się uczuć jest urocze, lecz dziecinne i irytujące dla otoczenia.
Podniósł filiżankę do ust, biorąc łyk kawy.
Skrzywił się czując gorzki posmak w ustach.
Kawa zdążyła wystygnąć.
Uniósł wzrok na ludzi wokół siebie, niezbyt
zadowolony z koniecznego powrotu do rzeczywistości. Na przeciw niego stało
trzech rosłych mężczyzn, zapiętych w mundury po same zęby.
Ethan opiął wzrokiem ich sylwetki-
zdecydowanie żołnierze. Właściwie niechętnie im się przyglądał. Przerośnięte
bary i ego, parszywe mordy. Niczego, żeby zawiesić oko.
Zainteresowała go jednak ich wcale nie taka
cicha i dyskretna rozmowa. Byli na tyle głośno, by ukradkiem spoglądała na nich
większość ludzi znajdujących się w lokalu.
Pomijając przekleństwa i przeplatanki
informacjami wyssanymi z palca wychodziło na to, że w pobliżu Everett
roztrzaskał się samolot pasażerski a pożar wywołany rozbiciem strawił spory
obszar w północnej części miasta. Białowłosy mruknął zaintrygowany tą informacją.
Czy była prawdziwa? Czy to tylko kolejna z wojskowych bajeczek? A może pułapka?
Czy w tym zbudowanym z g*wna i zabitym dechami
świecie jest miejsce na samoloty nie należące do wojska? Jeśli tak, jacy ludzie
byli nim transportowani? Skąd i dokąd?
Podburzony jeszcze raz wbił wzrok w
wojskowych. Jedna z twarzy wydała mu się dziwnie znajoma, rude włosy i garbaty
nos coś mu mówiły. Czy to nie przypadkiem jemu groził wyrwaniem zębów jeśli
znowu spróbuje się chamsko przystawiać do "jego dziewczyn"?
^Och, późno się zrobiło. Pora iść.^
Odstawił filiżankę z końcówką zimnej kawy na
dnie, by następnie złożyć dokumenty na pół i umieścić je w plecaku a ten
zarzucić na ramię.
Minął trzech mężczyzn przy drzwiach, dźwięk
dzwoneczka obwieścił właścicielom, iż ktoś opuścił lokal. Przystanął na ulicy,
rozglądając się na boki. Nie miał po co wracać, skoro i tak oddał swój interes
pod opiekę współpracownicy. Tak, interes i współpracownica to zdecydowanie
najładniejsze określenia na burdel oraz "burdel mamę".
Pokonując spory kawałek drogi przeklinał pod
nosem brak samochodu. Niezwykle przydatne byłoby metalowe monstrum na czterech
kołach. Przynajmniej śmierć musiałaby zapukać w szybę zanim go dopadnie. Co
jakiś czas potykając się o szklane butelki czy metalowe , już przeżarte rdzą
części aut stwierdził, że przydałby się teraz nawet koń. Nawet wielkie, dzikie
stworzenie na które bałby się wsiąść i którego zestrzelenie oznaczałoby również
rychły zgon jeźdźca.
Ponieważ mimo wszystko, pozwoliłoby mu to
szybciej wydostać się poza mury miasta. Było ono miejscem w którym każdy był
dla niego obcym, potencjalnym zagrożeniem. Miejscem, gdzie jego serce ściskało
się na widok każdego ubrudzonego dzieciaka, którego nie mógł zabrać ze sobą.
Niestety, nie mógł ryzykować życia ponad
pięćdziesiątki swoich ludzi przynosząc losowe znajdy z ulicy.
Dwóch żołnierzy przy bramie nawet się do niego
uśmiechnęło, cóż za bezinteresowny gest dobroci! Byli “jego” stałymi klientami,
dobrze znał te twarze. W gruncie rzeczy większość klientów to żołnierze , bo w
końcu kto inny wydawałby pieniądze na s*ks zamiast na jedzenie?
Cóż, zdarzali się i tacy. Lecz nie
generalizując byli to właśnie ci, którym armia gwarantowała wikt i opierunek w
zamian za poświęcenie swoich twarzy bliznom.
Stracił trochę czasu, nie wiedząc dokładnie
gdzie rzekomy samolot miał się znajdować. Finalnie natrafił jednak na ślad
ciężkich opon wojskowej terenówki wyrytych w ziemi. Podążył w ślad za nimi.
Wkrótce na horyzoncie zaczął się malować coraz bardziej wyraźny obraz dość
mocno strawionej przez ogień maszyny. Jednak straty nie były tak duże, jak
opisywali to żołnierze.
Kokpit był wgnieciony w ziemię, natomiast
tylna część zwęglona. Po bliższym przyjrzeniu się można było zauważyć, iż
podwozie nie było wyciągnięte- nie próbował więc lądować.
Mężczyzna obszedł go dookoła, upewniając się o
tym, że okolica jest czysta. Jeśli nie pchały się do niego dziesiątki ludzi,
prawdopodobnie był już wyczyszczony ze wszystkiego, czego nie pożarły
płomienie. Przez chwilę przeszło mu przez myśl, by sprawdzić powód rozbicia
giganta. Jednak nie znał się na samolotach, nie miał też w tym interesu. Wojsko
na pewno natychmiast zabrało jeszcze działające podzespoły. Odpuścił więc sobie
zagłębianie się w jego wnętrzności.
Po kilku nieudanych próbach udało mu się
wspiąć do środka przez nieuszkodzone wyjście ewakuacyjne. Wpadając tam z
łomotem uderzył o jedną z leżących na ziemi walizek, po chwili cudem uniknął
przygniecenia kończyny następną, spadającą z półki. Większość z pakunków była
otwarta, na podłodze ścieliły się (najwyraźniej nikomu nie potrzebne) ubrania.
Otworzył kilka walizek wyglądających na nie uszkodzone. Niestety nic
specjalnego nie znalazł. Były tam jedynie ubrania, środki czystości, trochę
dokumentów.
Przysiadł na jednym z siedzeń, znudzony
przeglądając papiery w poszukiwaniu jakiegoś dowodu tożsamości. W końcu udało
mu się, niebieska, pikowana walizka należała do kobiety imieniem Wang Wei. Na
zdjęciu widniała młoda kobieta o krótko ściętych, czarnych włosach oraz małych,
ciemnych oczach. Cóż, niewiele mówiło mu to o tym, kim była. Czymś jednak
musiała się wyróżnić, by znaleźć się w tym samolocie.
Wyrzucił na podłogę stos uroczych sukienek w
poszukiwaniu czegokolwiek co nadałoby tej historii jakiś sens. W większości
były to typowe akcesoria na plażę. ^Czy to k*rwa jakiś żart?!^
Z pomiędzy bielizny udało mu się wygrzebać
złoty pierścionek z motywem pnączy. Obrócił go w palcach stwierdzając, że miała
naprawdę drobne palce. Nie był on jakąś szczególną poszlaką. Wrzucił go do
tylnej kieszeni spodni, zupełnie bez powodu.
Po przekopaniu dość dużego zasobu luki
bagażowej mężczyzna mógł spokojnie stwierdzić, iż wszyscy z tych ludzi byli
ch*lernie bogaci. Po zęby zapakowani zupełnie bezużyteczną tu walutą. Nikt nie
był uzbrojony nawet w nóż kuchenny, to wychodziło poza jego pojmowanie.
Rozejrzał się dookoła nieco znudzony. Wrak nie
zapewnił mu oczekiwanej dawki adrenaliny. Równie dobrze mógł się wdać w bójkę z
żołnierzami.
Postanowił jednak zebrać podłogi kilka
sukienek aby obdarować nimi pracownice. Jeszcze paczka papierosów w kieszeń i
białowłosy wyruszył w drogę powrotną do bazy.
Udało mu się wrócić z małymi przeszkodami,
jednak w jednym kawałku. Obszedł szkołę dookoła by wślizgnąć się na zamknięty
teren burdelu. Było około dwudziestej, trafił akurat na przerwę.
Szybko zwrócił na siebie uwagę dziewiątki
dziewcząt siedzących w holu. Wszystkie były młode, w przedziale od 17 do 20
lat. I wszystkie piękne na swój sposób. W pewnym sensie były dla niego jak
dzieci.
- W takim stroju nie wpuszczamy. - Usłyszał za
swoimi plecami głos Marlene, tutaj nazywanej “mamusią”. Ethan uśmiechnął się
głupio w stronę dziewczyn wzbudzając falę cichego śmiechu. - Od razu widać że
nie siedziałeś grzecznie na tyłku tak jak obiecałeś. - Blondynka posłała mu
krzywy uśmiech dezaprobaty. - No spójrz, ile piachu naniosłeś.
- Ale przyniosłem prezenty. - Odparł dumnie,
umiejętnie zamiatając swój tym swój wybryk pod dywan. Zrzucił plecak z ramion,
układając na ramionach ubrania. - Bierzcie, co chcecie.
Sukienki w mgnieniu oka zniknęły z jego objęć
i przyozdobiły ciała ślicznych dziewek.
- Mi też przyniosłeś sukienkę? - Zza lady
wyłonił się Rodrick, jego jedyny “syn”. Oparł głowę na ladzie, mierząc wzrokiem
starszego mężczyznę.
Ethan uśmiechnął się tajemniczo, wyjmując
pudełeczko z kieszeni spodni, by następnie pomachać nim chłopakowi przed nosem.
- Myślałem że wolałbyś coś w ten design, ale skoro nalegasz na sukienkę mogę ci
coś skołować. - Oczy chłopaka zaświeciły się. Szybko dopadł papierosy, w zamian
obdarowując Ethan’a połowicznym uśmieszkiem. - Interesy z Panem to przyjemność.
- Wydedukował nienaturalnym, kokieteryjnym tonem. Po chwili jednak powrócił do
zwykłego siebie. - Zapalisz ze mną? - Ethan kiwnął głową po czym wyprowadził chłopaka
przed drzwi, przysiadając na jednym z kamiennych schodów. Rodrick lubił go
wypytywać o różne sprawy, o świat oraz inne pierdoły. Młodszy podał mu
papierosa wraz z zapalniczką, którą po chwili mężczyzna przekazał mu z
powrotem. Przez chwilę trwała zupełna cisza, gdy obaj rozkoszowali się
początkami petów.
- Spałeś z kimś kiedyś za pieniądze? - Palnął
chłopak. Białowłosy jeszcze raz, porządnie zaciągnął się papierosem. Spokojnie
wypuścił z ust chmurę dymu.
- Pieniądze... inne towary też. - Zaśmiał się
gorzkawo, pokasłując. Młodszy kiwnął głową, widocznie zupełnie nie skrępowany.
- Tak myślałem. Bo wiesz, rzeczy, których nas
nauczyłeś... tego nie dowiesz się od tak, na spacerku po parku. - Ethan
uśmiechnął się pobłażliwie, jednak papieros w jego ręce zadrżał delikatnie.
- Czasy się zmieniają. - Wymruczał, jakby do
samego siebie. - Jednak sposoby na utrzymanie się na powierzchni pozostają te
same.
<Di ent>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz