Mężczyźnie udało się zawadzić spojrzeniem na
twarz chłopaka tylko przez krótką chwilę, następnie ten spuścił głowę
przybierając skwaszony wyraz twarzy. Starszy przez chwilę bił się z natłokiem
słów pocieszenia nawijających mu się na język. Smutek na twarzy Josepha
wywoływał u niego coś podobnego do odczuć zmartwionej matki. Dobrze wiedział
jednak, że żadne jego gadanie nie zwróci białowłosemu ukochanej osoby. Nie
poskłada też serca.
Uniósł brwi przybierając współczujący wyraz
twarzy. Dopiero chwila dobijającej ciszy uświadomiła mu, iż Joseph jednak
oczekuje od niego jakiejś odpowiedzi.
Podniósł się, zwracając tym na siebie uwagę
chłopaka. Dłonie starszego delikatnie ześlizgnęły się po barierce, ta natomiast
zatrzęsła się pod naporem jego ciała, sprawiając wrażenie jak gdyby miała
natychmiast się oderwać by pozwolić Ethan’owi spaść.
- Szczęście jednej osoby zawsze odkupuje
nieszczęście innej. - Westchnął, odwracając się przodem do Josepha. - To się
dobraliśmy, nie? - Zaśmiał się ponuro, opierając łokcie o barierkę. Joseph
uniósł głowę do góry. Widocznie Ethan’owi udało się oderwać go od głębokich
myśli prostym, jednocześnie działającym zagadnieniem. - Widzisz, mnie się tu
bardzo podoba. Pasożytuję sobie na stratach innych i żyję sobie w najlepsze z
tą świadomością. - Zaśmiał się sztucznie. Pierwsza część zdania była szczerą
prawdą, druga zaś nie tak do końca oczywistym kłamstwem.
- Nie pomyślałeś nigdy, jak by to było, gdyby
ta cała epidemia nie miała miejsca? - Joseph ociężale dźwignął się do góry,
przystając zaraz obok starszego. Ethan uniósł jedną brew do góry, by po
krótkiej chwili odrzec:
- W najlepszym wypadku ledwie wiązałbym koniec
z końcem za nauczycielską pensję i żył swoim nudnym życiem, zaręczony z jakąś
dziewczyną z sąsiedztwa. A ty, jak myślisz?
- Byłbym aktorem. Zwiedziłbym świat wzdłuż i
wszerz...razem z NIM. Chodziłbym po leki do apteki a moje życie przestałoby się
kręcić wokół anemii. - Westchnął nawiązując kontakt wzrokowy z Ethan’em. Starszy
przygryzł wargę na kolejne wspomnienie o chłopaku Josepha. Ilu on ich tam
jeszcze miał?!
- Na pewno by tak było. - Uśmiechnął się.
- Chętnie zobaczyłbym cię na wielkim ekranie. - Przyjaźnie poklepał młodszego po
ramieniu odrywając się od barierki. - Masz może ochotę na spacer? - Zagadnął
nagle.
- O tej porze? Jest już ciemno. - Mruknął
Joseph, ruchem głowy wskazując na krajobraz śpiącego miasta rozciągający się za
jego plecami.
- Nie wyglądasz na takiego, który ma zamiar
spać. - Joseph skrzywił się niezadowolony, nie wystosował jednak żadnych słów
oporu. - Zgarniemy coś do jedzenia i wrócimy. Wiem, że jesteś zmęczony tym
wszystkim. - Dodał łagodniejszym tonem, by następnie wejść w głąb mieszkania.
Chłopak jeszcze chwilę tkwił na balkonie. Dołączył do Ethan’a dopiero, gdy ten
już ubrany chował nóż za pasek, nie czując potrzeby noszenia innej broni
wewnątrz miasta.
Wkrótce niezbyt spiesznym krokiem opuścili
budynek. Ethan powiódł niczego nie świadomego Josepha drogą naokoło prowadzącą
przez mur tylko po to, by przedłużyć czas spędzony poza mieszkaniem.
Gdy znajdowali się już spory kawałek od
głównej bramy, ich spokojną przechadzkę niczym piorun przerwał wystrzał z broni
palnej. Ich oczy zwróciły się w dół na miasto. Starszy wstrzymał oddech, z
daleka zauważając nieumarłych oraz otwartą na oścież bramę.
- Co do ch*lery?! - Podburzony badał wzrokiem
opustoszałą okolicę.
- Nie miało tu być przypadkiem czysto?!
- Warknął Joseph, szarpiąc go za ramię. Nie było mowy o tym, by nieumarli sami
rozbroili bramę. Nie mogła ona również być uszkodzona, w końcu codziennie ktoś
ją sprawdzał. -Ktoś ich tu wpuścił. - Oznajmił skonsternowany. - Szybko, musimy
się dostać do broni. - Szarpnął młodszego do przodu, po czym puścił się biegiem
z powrotem w stronę bramy.
<Joseph?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz