11 sierpnia 2017

Od Ayako "Katastrofa"

Od dłuższego czasu krążyłem po terenie naszego obozu z nadzieją, że natknę się na coś ciekawego. Przy okazji rozmyślałem nad swoim nowym trybem życia. Nigdy bym nie uwierzył, gdybym usłyszał, że zostanę liderem drużyny małolatów w czasie apokalipsy. A jednak nim byłem. W dodatku nie miałem z kim rozmawiać, bo od śmierci siostry nie miałem nikogo bliskiego, a nie należałem do ufnych osób. Z tego też powodu dreptałem teraz sam po ciemnych uliczkach szukają czegokolwiek co nie charczy i nie próbuje mnie przy okazji zjeść. W ręce jak zwykle trzymałem nóż wojskowy od ojca. To zabawne, że fakt iż nadal żyje zawdzięczam osobie, której nienawidzę z całego serca. Kiedy tak rozmyślałem chodząc w ukryciu niedaleko zauważyłem dwóch żołnierzy, na całe szczęście byli do mnie odwróceni plecami, przez co nie mogli mnie zauważyć. Postanowiłem podejść trochę bliżej do nich i odsłuchać ich ewentualnej rozmowy.
- Słyszałeś o czym mówił Hiroki przy śniadaniu? - jeden z nich zadał pytanie drugiemu. Tamten w odpowiedzi jedynie pokręcił głową.
- Podobno niedaleko rozbił się samolot pasażerski. - kontynuował swoją wypowiedz.
- Dobrze było by się tam wybrać. - stwierdził drugi. Posłuchałem ich jeszcze przez chwile, skrupulatnie notując w głowie najważniejsze rzeczy jakie usłyszałem. Z tego co wiedziała ta dwójka jeszcze nikt nie został wysłany w okolice samolotu, nie mogłem być tego jednak pewien na sto procent. Mogli tam jednak być żywi ludzie, jedzenie oraz inne przydatne rzeczy. Z tego też powodu sam postanowiłem się tam zabrać. Na szczęście było jeszcze w miarę wcześnie i powoli dochodziła szesnasta. Wiedziałem to z wyciągniętego telefonu, na którym przy okazji włączyłem sobie mapę, aby wiedzieć jak mniej więcej iść, aby dojść najszybciej do miejsca gdzie podobno spadł samolot. Szybkim krokiem ruszyłem więc cały czas mając w głowie pierwsze pytanie żołnierza, jakie usłyszałem. Czyżby tym Hirokim był mój ojciec, jeżeli tak to jest szansa, że go spotkam. Cicho westchnąłem na tą myśl miałem już małą szanse, że zdążyło go coś zjeść. Po chwili marszu połączonym z bieganiem dodarłem do celu. Moim oczom ukazał się roztrzaskany samolot, który został pozbawiony skrzydeł. Przeleciałem na szybko okolice, szukając wzrokiem jakiegoś zombie albo co gorsza żołnierza. Jak wiadomo tego pierwszego łatwiej się pozbyć, aczkolwiek wolałbym aby nawet to nie przyszło. Widząc, że teren jest jak na razie czysty ruszyłem w stronę jeden z dziur we wraku. Wsadziłem głowę do środka, nie był widać aby cokolwiek, albo ktokolwiek się ruszał. Jak dla mnie był to dobry znak. Ruszyłem więc do środka, w którym dzięki dziurom wywołanym przez katastrofę lotniczą wpadało światło. Uważnie  zaczęłam przeszukiwać plecaki i torby. Jeden ze znalezionych plecaków postanowiłem zabrać, aby włoży do niego ewentualne łupy. Udało mi się pozbierać trochę jedzenia, może nie było jakoś pożywne, ale było. Kiedy już miałem ruszać z powrotem do siedziby usłyszałem to, czego słyszeć nie chciałem. Złapałem to co miałem pod ręką i ruszyłem powoli w stronie najbliższego wyjścia z wraku. Przedmiotem, który trzymałem w ręce okazał się drewniany wałek. Przełożyłem go sobie do drugiej ręki, a swoją typową broń, czyli nóż, włożyłem do prawej. Przed upatrzonym wyjściem zauważyłem zombie Nietoperza. Ani trochę mnie ten fakt nie cieszył, jednak byłem zbyt daleko aby go zabić zanim zacznie uciekać. Jedyne co mogłem zrobić to mieć nadzieje, że podejdę jak najbliżej się da, a potem go dogonię. Powoli więc ruszyłem w jego stronę stawiając stopy jak najciszej. Udało mi się zrobić ich kilka kiedy ten rzucił się do biegu. Nie myśląc długo rzuciłem dopiero co zdobytą bronią starając trafić w jego głowę, kto by pomyślał, że nieszczęsny wałek będzie na tyle silny aby go przewrócić i lekko naderwać kark. Dzięki temu dorwałem skubańca zanim narobił hałasu i zabiłem. Po tej akcji postanowiłem zabrać sobie wałek i zanieść wyzbierane jedzenie do obozu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy