Od dłuższego czasu krążyłem po terenie naszego
obozu z nadzieją, że natknę się na coś ciekawego. Przy okazji rozmyślałem nad
swoim nowym trybem życia. Nigdy bym nie uwierzył, gdybym usłyszał, że zostanę
liderem drużyny małolatów w czasie apokalipsy. A jednak nim byłem. W dodatku
nie miałem z kim rozmawiać, bo od śmierci siostry nie miałem nikogo bliskiego,
a nie należałem do ufnych osób. Z tego też powodu dreptałem teraz sam po
ciemnych uliczkach szukają czegokolwiek co nie charczy i nie próbuje mnie przy
okazji zjeść. W ręce jak zwykle trzymałem nóż wojskowy od ojca. To zabawne, że
fakt iż nadal żyje zawdzięczam osobie, której nienawidzę z całego serca. Kiedy
tak rozmyślałem chodząc w ukryciu niedaleko zauważyłem dwóch żołnierzy, na całe
szczęście byli do mnie odwróceni plecami, przez co nie mogli mnie zauważyć.
Postanowiłem podejść trochę bliżej do nich i odsłuchać ich ewentualnej rozmowy.
- Słyszałeś o czym mówił Hiroki przy
śniadaniu? - jeden z nich zadał pytanie drugiemu. Tamten w odpowiedzi jedynie
pokręcił głową.
- Podobno niedaleko rozbił się samolot
pasażerski. - kontynuował swoją wypowiedz.
- Dobrze było by się tam wybrać. - stwierdził
drugi. Posłuchałem ich jeszcze przez chwile, skrupulatnie notując w głowie
najważniejsze rzeczy jakie usłyszałem. Z tego co wiedziała ta dwójka jeszcze
nikt nie został wysłany w okolice samolotu, nie mogłem być tego jednak pewien
na sto procent. Mogli tam jednak być żywi ludzie, jedzenie oraz inne przydatne
rzeczy. Z tego też powodu sam postanowiłem się tam zabrać. Na szczęście było
jeszcze w miarę wcześnie i powoli dochodziła szesnasta. Wiedziałem to z
wyciągniętego telefonu, na którym przy okazji włączyłem sobie mapę, aby
wiedzieć jak mniej więcej iść, aby dojść najszybciej do miejsca gdzie podobno
spadł samolot. Szybkim krokiem ruszyłem więc cały czas mając w głowie pierwsze
pytanie żołnierza, jakie usłyszałem. Czyżby tym Hirokim był mój ojciec, jeżeli
tak to jest szansa, że go spotkam. Cicho westchnąłem na tą myśl miałem już małą
szanse, że zdążyło go coś zjeść. Po chwili marszu połączonym z bieganiem
dodarłem do celu. Moim oczom ukazał się roztrzaskany samolot, który został
pozbawiony skrzydeł. Przeleciałem na szybko okolice, szukając wzrokiem jakiegoś
zombie albo co gorsza żołnierza. Jak wiadomo tego pierwszego łatwiej się
pozbyć, aczkolwiek wolałbym aby nawet to nie przyszło. Widząc, że teren jest
jak na razie czysty ruszyłem w stronę jeden z dziur we wraku. Wsadziłem głowę
do środka, nie był widać aby cokolwiek, albo ktokolwiek się ruszał. Jak dla
mnie był to dobry znak. Ruszyłem więc do środka, w którym dzięki dziurom
wywołanym przez katastrofę lotniczą wpadało światło. Uważnie zaczęłam przeszukiwać plecaki i torby. Jeden
ze znalezionych plecaków postanowiłem zabrać, aby włoży do niego ewentualne
łupy. Udało mi się pozbierać trochę jedzenia, może nie było jakoś pożywne, ale
było. Kiedy już miałem ruszać z powrotem do siedziby usłyszałem to, czego
słyszeć nie chciałem. Złapałem to co miałem pod ręką i ruszyłem powoli w
stronie najbliższego wyjścia z wraku. Przedmiotem, który trzymałem w ręce
okazał się drewniany wałek. Przełożyłem go sobie do drugiej ręki, a swoją
typową broń, czyli nóż, włożyłem do prawej. Przed upatrzonym wyjściem
zauważyłem zombie Nietoperza. Ani trochę mnie ten fakt nie cieszył, jednak
byłem zbyt daleko aby go zabić zanim zacznie uciekać. Jedyne co mogłem zrobić
to mieć nadzieje, że podejdę jak najbliżej się da, a potem go dogonię. Powoli
więc ruszyłem w jego stronę stawiając stopy jak najciszej. Udało mi się zrobić
ich kilka kiedy ten rzucił się do biegu. Nie myśląc długo rzuciłem dopiero co
zdobytą bronią starając trafić w jego głowę, kto by pomyślał, że nieszczęsny
wałek będzie na tyle silny aby go przewrócić i lekko naderwać kark. Dzięki temu
dorwałem skubańca zanim narobił hałasu i zabiłem. Po tej akcji postanowiłem
zabrać sobie wałek i zanieść wyzbierane jedzenie do obozu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz