15 sierpnia 2017

Od Oliver'a CD Evan'a

Nie pamiętam już od jak dawna szliśmy, jak wielki dystans przebyliśmy ani nawet czy nie zataczamy jedynie wielkiego koła, by koniec końców powrócić w to samo miejsce. Świat krztusił się śmiercią, skryty pod grubymi warstwami kurzu miał bardzo nikłe szanse na ponowne odrodzenie. Wciągnąłem w płuca brudne powietrze i założyłem ręce za głowę usiłując tym samym rozluźnić spięte od dłuższego czasu mięśnie ramion. Zgliszcza budynków wyrastały przed nami niczym grzyby po obfitym deszczu, a młode drzewa tworzące niewielki las niestrudzenie przedzierały się przez kolejne warstwy upadłego miasta. Od dawna przywykłem do takich widoków: czerwieni i czerni będącymi najczęściej spotykanymi barwami w świecie, w którym rządzi śmierć oraz przemoc.
- Do dupy z taką wyprawą! – odezwał się niezadowolony Gabriell, z wyraźną złością kopiąc puszkę leżącą na ziemi – Idziemy już przynajmniej z dwa dni i nadal niczego nie znaleźliśmy, Sherlocku. A obiecałeś mi wino, kobiety i śpiew. – Upomniał się, a ja jedynie przewróciłem oczami na zgryźliwe uwagi. Już dawno temu przestało mi to przeszkadzać, po prostu nauczyłem się nie słuchać.
- Uspokój się, Primadonno. Wkrótce dotrzemy w jakie dobre miejsce i będziesz miał swoje obiecane skarby, chociaż co do kobiet to niczego nie gwarantuje. – rzuciłem od niechcenia i ruszyłem nieco do przodu, ponieważ zbędna gadanina rozpraszała mnie co uniemożliwiało usłyszenie nawet własnych kroków. Bose stopy skutecznie tłumiły hałasy, czego nie mogłem powiedzieć o zawsze cudem czystych tenisówkach brata: ich twarda, sztywna podeszwa wydawała głuchy dźwięk, jednak odpuściłem sobie zwracanie uwagi po raz tysięczny.
Nagle przystanąłem i czym prędzej zamknąłem jadaczkę Gabriellowi, który swoją drogą zaczął już swój monolog na temat bliżej mi nieznany. Zanim zdążył obrzucić mnie pełnym wyrzutów spojrzeniem, odwróciłem jego głowę w przód i wskazałem palcem przed siebie. Pośród szkieletów drzew leżały czarne liście – kruki. Obok jednego z nich stała tajemnicza postać znajdująca się niedaleko ruin starego budynku, jaki później zauważyłem, szpitala. Przywarliśmy bokiem do jednego ze ścian starej ciężarówki z wielkim, czerwonym krzyżem wymalowanym na środku przyczepy. Nieznajomy począł się zbliżać, a ostrze niewielkiego noża połyskiwało w jego dłoni. Zmarszczyłem brwi i instynktownie sięgnąłem po swój własny, tak na wszelki wypadek.
- Jesteście ugryzieni bądź zadrapani? – zapytał nas na dzień dobry łagodny, aczkolwiek silny, zdecydowany głos mężczyzny stojącego zaledwie kilkanaście metrów od nas.
- Nie. – odparłem krótko – Przechodziliśmy tędy w poszukiwaniu schronienia.
- Hee? Co to za kurdupel? – wypalił nagle Gabriell, bez cienia strachu podbiegając do nieznajomego i uśmiechnął się do niego szeroko, jakby był starym dobrym znajomym spotkanym po latach.
- Ja pierdole... – westchnął szatyn, chowając twarz w dłoniach – Radzę wam na przyszłość mnie tak nie nazywać. Kim jesteście?
- Nazywam się Oliver, a to mój bliźniak Gabriell. Wyruszyliśmy w dalszą wyprawę w celu poszukiwania jedzenia, ale w ostateczności trafiliśmy na Ciebie.
- Hmm.. – nieznajomy podrapał się po brodzie w zamyśleniu – Mówcie mi Evan, tak mam na imię. Mieliście szczęście, mam ze sobą jeszcze dwójkę innych ludzi.
Nie wiem czy Evan był naiwny czy po prostu na tyle mądry, by zorientować się, iż nie stanowimy zagrożenia dla jego obozu. Bez słowa podążyliśmy za nim, gdzie czekała na nas dwójka pozostałych ocalałych – młoda kobieta oraz mężczyzna z chustą przykrywającą połowę twarzy.

< Gabriell? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy