Ze snu wyrwał mężczyznę nagły ból z tyłu
głowy, najwyraźniej odezwał się niedawny upadek ze schodów. Zakaszlał, ociężale
podnosząc się do góry. Rozmasowując bolące miejsce, jeszcze nie do końca
kontaktując spojrzał po sobie, by następnie rozejrzeć się dookoła.
Przed nim, aż po sam horyzont rozciągał się
malowniczy las. Liście podrygiwały lekko poruszane przez chłodny wiatr. Czuł
jego chłodny powiew na swojej twarzy. Przymknął delikatnie powieki po czym
wziął głęboki wdech, po czym zrobił długi wydech, niczym ten przy paleniu
papierosów. To miejsce wywierało na nim dziwne wrażenie. Jakby jakaś nieznana
choroba wyżerała go od środka, po cichu podszeptując do ucha by po prostu się
położył i czekał na śmierć.
Otworzył oczy, przenosząc wzrok na Josepha.
Przysiągłby, że ostatnim razem był bliżej.
Chłopak również spoglądał w dal, z głową
opartą na własnych kolanach. Ethan przez chwilę przyglądał się jego sylwetce,
na tle jasnego tynku budynku wyglądał na jeszcze bardziej bladego niż
wcześniej. Finalnie mężczyzna dźwignął się z ziemi, przy okazji zdając sobie
sprawę z obecności niezidentyfikowanego obiektu w jednej z przednich kieszeni.
Wyciągnął pudełeczko tabletek, by następnie
zrobić kilka sporych kroków w przód i postawić je obok Josepha. Chłopak
zareagował na to gwałtownym uniesieniem głowy a następnie obdarzył mężczyznę
niemrawym uśmiechem. Najwyraźniej tylko nie Ethan nie był w swojej szczytowej
formie.
- Nie dziwię się że jesteś taki chudy. - Mruknął,
Ethan obrzucił go zdziwionym spojrzeniem. - Miałeś jeść, a zamiast tego śpisz.
- Dodał z wyrzutem, lewą ręką sięgając po tabletki, by następnie połknąć jedną
z nich.
- Mówi to ktoś, kogo ręka jest dwa razy
chudsza od mojej. - Z ust starszego wydobył się krótkotrwały, nieśmiały śmiech.
Który po chwili zdusił, znów pokasłując.
- Nie odwracaj kota ogonem. I żadne tam dwa
razy, zapewniam Cię. - Joseph pokręcił głową z dezaprobatą, nieudolnie próbując
ukryć wpływający na jego twarz uśmiech.
Ethan przyklęknął obok niego na jednym
kolanie, by następnie złapać jego prawą dłoń i przyłożyć do swojej. Białowłosy
wzdrygnął się, obrzucając go pytającym spojrzeniem.
- Dokładnie dwa razy. - Mężczyzna zawadiacko
przekrzywił głowę na bok, z zadowoleniem przypatrując się zmieszanej ekspresji
malującej się na twarzy chłopaka.
- Nie dyskutuj i po prostu idź zjeść. - Joseph
odwrócił głowę na bok, unikając wzroku Ethana.
Jednak zamiast tego starszy delikatnie
zacisnął palce na jego ręce, zamykając jego dłoń w uścisku. Młodszy, zdziwiony
znów wlepił w niego swoje ciemne oczy.
- Wiem, że Cię wczoraj przestraszyłem.
Szczerze? Sam jestem sobą przerażony. - Głos Ethana zadrżał, zacisnął dłoń
mocniej na ręce chłopaka. - Rozumiem, jeśli chcesz uciec jak najdalej ode mnie.
A ja oszaleję, jeśli zostanę tutaj dłużej. - Przez chwilę obserwował, jak
Joseph ciężko przełyka ślinę, jak otwiera usta przygotowując się do odpowiedzi.
- Jednak nie obraziłbym się, gdybyś wrócił ze mną do domu. - Spróbował otoczyć
wszystko przyjacielskim uśmiechem, by choć sprawiać jakieś pozory. Joseph
zamknął usta wpatrując się w niego jakby z żalem.
Niespodziewanie, palce młodszego zacisnęły się
na jego dłoni. Joseph przeniósł wzrok na ich uścisk, uśmiechając się lekko. - Ze
wszystkich rzeczy na świecie, Ciebie boję się najmniej. - Zaśmiał się uroczo.
Serce Ethana nigdy nie było tak miękkie, jak w tamtym momencie.
- Więc chodźmy!- Starszy ożywiwszy się,
poderwał się do góry. Przypadkowo pociągnął za sobą również Josepha. W
odpowiedzi ten szarpnął jego dłonią w swoją stronę.
- Pójdziemy, kiedy zjesz. - Oznajmił,
zapierając się nogami w nadziei, że starszemu nie przyjdzie jednak do głowy
pociągnąć go za sobą po raz kolejny. Ethan przewrócił oczami, puszczając dłoń
młodszego. Następnie rozpiął swój plecak, by przysiąść na podłodze z kanapką w
ręce. Konsumując wpatrywał się w Josepha, niczym dziecko zmuszane do jedzenia
warzyw.
- Jest aż taka zła? - Zagadał młodszy,
najwidoczniej dogłębnie poruszony jego niedolą.
- To miejsce odebrało jej cały smak. Jeśli w
ogóle jakiś miała. - Stwierdził Ethan, szybko przełykając kolejny kawałek
strawy. Joseph spojrzał na niego, następnie na krajobraz przed nimi.
- Masz rację. Ma w sobie coś takiego... - Młodszy
przez chwilę wpatrywał się w dal.
- Kogoś. - Prychnął mężczyzna, podnosząc się z
ziemi i zgarniając przy okazji swój plecak. - Wynośmy się stąd.
- Idę. - Mruknął chłopak, jeszcze przez chwilę
usilnie dopatrując się czegoś w dali. W końcu obaj z bronią w rękach opuścili
budynek, zagłębiając się w las, który miał być im traktem przez całą wędrówkę.
Po około czterech godzinach marszu, wliczając
przerwy na złapanie tchu dotarli do bram miasta. Ethan przystanął, przez chwilę
przerzucając graty w swoim plecaku.
- Czego szukasz? - Zapytał Joseph, przystając
obok. W końcu starszy wyjął z niego czerwony skrawek materiału, który okazał
się opaską lidera. Założył ją na ramię, by po chwili ruszyć dalej. - Czekaj
czekaj. - Młodszy pociągnął go do tyłu za rękaw kurtki. - Nie mówiłeś, że
jesteś liderem.
- Przeszkadza Ci to? - Starszy poprawił kurtkę
na ramionach, nieco zdziwiony.
- Zwyczajnie się nie spodziewałem. - Ethan
uniósł pytająco jedną brew do góry.
- Może nie wyglądam, ale trzymam ten grajdołek
w kupie. - Zaśmiał się, z daleka dając strażnikom znać o swoim przybyciu. Po
kilku minutach zostali sprawdzeni, następnie przeszli przez bramę. Ethan w
końcu uspokoił nerwy, czując, że stąpa po znajomym gruncie. Kątem oka
obserwował Josepha, który co chwilę odchodził by się czemuś przyjrzeć.
Zatrzymali się przy jednym z bloków, po czym
Ethan poprowadził Josepha do ostatniego mieszkania na najwyższym piętrze. Po
odnalezieniu kluczy w plecaku, otworzył przed nim drzwi mieszkania, gestem
zapraszając go do środka.
<Joseph? *^* >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz