6 sierpnia 2017

Od Eizō CD Evan'a

Z zadowoleniem buszowałem pomiędzy wieszakami, próbując znaleźć coś fajnego do ubrania. Mieliśmy czas, więc nie musiałem łapać się za pierwsze z brzegu. Idąc w kierunku działu z bluzami, minąłem wystawkę z okularami przeciwsłonecznymi, chwytając czarną podróbkę Ray-Ban. Następnie wyszukałem uroczą białą bluzę z nadrukiem zdenerwowanego tygrysa, w której wprost się zakochałem. Wytnijmy to, że zwierz należy do rodziny kotowatych.
Za sobą usłyszałem kroki, a potem wyczułem czyjąś obecność.
– Hej, Evan... – zacząłem, odwracając się na pięcie z uśmiechem. Byłem pewien, że to on za mną stoi. Urwałem jednak, widząc groźnie wyglądającego, prawie dwumetrowego kolesia, celującego do mnie z pistoletu. Kąciki mych ust jak na zawołanie opadły w dół.
Spróbowałem wyciągnąć szyję i zorientować się gdzie jest Evan, jednakże wielkolud mi to uniemożliwił. Podszedł jeszcze bliżej, zasłaniając widok swą szeroką posturą. Jego oczy sprawiały wrażenie wręcz czarnych, zwłaszcza, że miał ciemnoczekoladową cerę. A ubrany był na czarno. W nocy za nic bym go nie wypatrzył. Ale czadowy kamuflaż.
– Nie ruszaj się – warknął niczym rasowy Rottweiler. – Bądź grzeczny, a twojemu przyjacielowi nic się nie stanie.
– Przyjaciel to troszkę za mocne określenie – mruknąłem mimowolnie, na co lufa pistoletu niedelikatnie trąciła mnie w czoło. Syknąłem z bólu, zastanawiając się ile jeszcze tego dnia uda mi się nazbierać siniaków. Zważywszy na sytuację, w której się znalazłem to... całkiem sporo.
– I milcz.
Jednym sprawnym ruchem złapał mnie za ramię i przyciągnął do siebie, jednocześnie obracając nas ku jego towarzyszom. Długonoga brunetka mierzyła do Evan'a, a zaraz za nią stał średniego wzrostu blondyn. Opierał się o ścianę i wyglądał na znudzonego.
– Weszliście na nasz teren. – Głos kobiety był tak samo chłodny jak jej spojrzenie.
– Nigdzie nie pisało, że jest wasz – oponowałem.
– Nie szukamy guza – powiedział szybko Evan, posyłając mi karcące spojrzenie. "Zamknij się", mówiło.
– Oczywiście, że nie. Niemniej zapłacicie za wasz błąd. – Kobieta zaśmiała się lekko, zabierając Evan'owi plecak. To samo uczynił Afroamerykanin z moim, przy okazji przeszukując moje kieszenie. Szarpnąłem się, chcąc odzyskać własność, którą ten bezczelny typ śmiał dotknąć swymi brudnymi łapami. Kopnąłem go w piszczel, ale nie zadziałało to na niego jakoś szczególnie. Poza tym, że się wkurzył.
W jednej chwili stałem na podłodze, a w drugiej unosiłem się w powietrzu złapany za szyję. Zacząłem wierzgać nogami i rękami, nie mogąc złapać oddechu. Dlaczego ja...? W tle usłyszałem jakieś krzyki.
Tak szybko jak mnie podniósł, tak gwałtownie upuścił. Kaszlałem, nie mając dość siły, aby się podnieść. Tylko niech nie myśli, że mu odpuściłem... Jak się pozbieram to nie ręczę za siebie.
– I co mamy z wami zrobić... – Dobiegł mnie głos kobiety. Droczyła się z nami.
– Gabrielowi brakuje rąk do pracy – wtrącił dotąd milczący blondyn. – Wyglądają na zdrowych i silnych, z pewnością na początku dobrze się posłużą. Lepiej niż ci ostatni.
Brunetka zamyśliła się na chwilę i wzruszyła ramionami. Najwyraźniej było jej to obojętne. Z drugiej strony stojący przede mną mężczyzna nie sprawiał wrażenia zadowolonego. Jęknąłem głucho, kiedy zbyt mocno ścisnął moje, już i tak nadwyrężone, ramię. Prawię się przewróciłem, gdy szarpnął mną do góry. Czy tego dnia każdy musi mnie bić? Co ja takiego zrobiłem...
Wypchnęli nas na zewnątrz, a brunetka wyjęła z kieszeni małą krótkofalówkę, szepcząc kilka słów. Po zaledwie kilku minutach zza zakrętu wyłonił się czarny Van, zatrzymując się przed nami z piskiem opon.


< Evan? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy