Zacisnąłem pięści, a irytacja zdawała się
rosnąć z każdą kolejną sekundą. Nie rozumiem, czym zasłużyłem sobie, by
pracować z tak cholernym idiotą, jednak w obecnej sytuacji mógłbym przysiąc, że
jeśli jeszcze raz zapragnie wytknąć mi błędy, będę w stanie sprawić, że nie
odezwie się już nigdy więcej.
Wsunąłem dłonie do kieszeni, nieco wytartej
kurtki, oparty plecami o jedną z rozpadających się ścian, pokrytych wyblakłymi
graffiti. Miejsce iście obskurne, wyglądające jak jedno z tych, które
przewijają się w niskiej klasy horrorach, będąc prawdopodobnie najstraszniejszą
rzeczą w całej ekranizacji.
Westchnąłem ciężko, przenosząc wzrok na
jasnowłosego mężczyznę, który oddalił się na bezpieczną odległość, siadając na
jednym z wystających kamieni. Na oko osiemnastoletni dzieciak, wątły i
anemiczny, niemający prawa bytu w obecnej rzeczywistości. Inteligencją nie
grzeszył, a wyprawy poza mury względnie bezpiecznej placówki uważał za coś
cholernie ekscytującego, jakoby nie dostrzegał unoszącej się w powietrzu woni
śmierci i przegniłych ciał. Szczerze nienawidziłem z nim pracować, jednak
jakimś dziwnym trafem za każdym razem to właśnie mnie przypadała rola prywatnej
niańki, opiekuna, mającego dopilnować, by gnojek powrócił żywy do bazy.
- Kano, patrz co znalazłem! - krzyk blondyna
wyrwał mnie z wewnętrznej zadumy, wywołał potok przekleństw.
- Nie drzyj się gnojku. - warknąłem, mimo
wszystko ruszając w jego kierunku. - Przyciągniesz ich.
Nie odpowiedział nic, jak gdyby całkowicie
mnie zignorował, nie przejął przydatną uwagą, mogącą w przyszłości ocalić jego
wychudzony tyłek.
Ociężale zbliżałem się do towarzysza,
odczuwającego przedziwne podniecenie, sprawiającego wrażenie niedojrzałego
dziecka, aniżeli strudzonego walką młodzika. Wraz z chwilą, w której niemal
stykaliśmy się ciałami, chłopaczyna odwrócił się gwałtownie, dzierżąc w
dłoniach czarnego jak noc deagla, do którego najwidoczniej zdążył się już
przywiązać. Wśród palców drugiej kończyny trzymał podręczną apteczkę, po brzegi
wypełnioną wszelkiego rodzaju gazami i wacikami.
- Nareszcie się na coś przydałeś. -
prychnąłem, a w głosie dało się odczuć delikatnie przyjazną nutę. - Potrafisz
chociaż z tego strzelać?
- Pewnie! Miałem kiedyś taki, na kulki.
Strzelałem najlepiej na całym osiedlu. - wypiął dumnie pierś, przyjmując
nienaturalnie wygiętą pozę. - Mogę ci pokazać.
Sens dotarł do mnie z opóźnieniem,
zdecydowanie zbyt ogromnym opóźnieniem, na które nie zdążyłem odpowiednio
zareagować. Przeraźliwe warknięcie, poprzedzone hucznym wystrzałem nie
zwiastowało nic dobrego. Na domiar złego zawodzenie wydawało się coraz
głośniejsze, kroki stawały się wyraźnie słyszalne. Horda, naprawdę spora horda. Próba wszczęcia walki to istne samobójstwo, nie możemy sobie na to pozwolić,
ponieśliśmy już wystarczające straty w ludziach. Natychmiastowo pochwyciłem
rękaw jasnowłosego, niemal wlokąc go za sobą. Kryjówka, do jasnej cholery gdzie
my teraz znajdziemy odpowiednio wysokie schronienie.
***
Biegłem, nie miałem pojęcia ile, ani dokąd,
jednak horda wydawała się nie ustępować, uciążliwie depcząc mi po piętach.
Wszelkie potencjalne kryjówki okazywały się do niczego, zmuszając do
poszukiwania kolejnych, dalszego zagłębiania się w ruiny miasta. Wszystko
wydawało się sypać- młodzik zawieruszył się po drodze, najprawdopodobniej
skręcił w niewłaściwą uliczkę. Nie miałem pojęcia gdzie się znajdował, ani czy
da sobie radę, czy przeżyje samotne starcie z potworem. W duszy przeklinałem
swą nieuwagę, głupotę blondyna, będąc w stu procentach szczerym najzwyczajniej
kląłem na wszystko i wszystkich, którzy przyszli mi do głowy.
Gardziłem ludzką głupotą, brakiem nawet
najmniejszego zmysłu przetrwania. Dlaczego wszyscy w tym pierdolonym świecie
pozjadali resztki rozumu?
Targany emocjami w końcu trafiłem na dach
opuszczonego budynku. Nie należał do szczególnie imponujących miejsc, jednak
lepsze to, niż bezowocne szlajanie się po ziemi, będąc narażonym na atak z
każdej możliwej strony. Spróchniałe od dawna schody, brudne od zaschniętej krwi
ściany nie robiły już na mnie wrażenia, wydawały się czymś w zupełności
normalnym. Ostrożnie stawiałem kroki, chcąc skutecznie ograniczyć wydawane
dźwięki- nie miałem pojęcia co czai się na kolejnych piętrach.
Pchnąłem przyrdzewiałe, metalowe drzwi,
omiatając wzrokiem jak największe połacie terenu. Przeoczyłem jednak pewien
szczegół, który już po chwili nacinał skórę między moimi łopatkami. Nie
odezwałem się, nie wykonałem nawet najmniejszego ruchu. Nienawidziłem tego
przyznawać, jednak oprawca miał znaczącą przewagę, której powinienem jak
najszybciej się pozbyć.
- Czego tutaj szukasz? - kobiecy głos przerwał
niezręczną ciszę, a stróżka krwi spłynęła po moich plecach.
- Mógłbym zapytać o to samo. - wzruszyłem
ramionami, nie czując wewnętrznej potrzeby wyjawiania swych planów.
Nieznacznie odwróciłem głowę, pragnąc ujrzeć
istotę, która postawiła mnie w tak niekorzystnej sytuacji. Okazała się nią
niewielkich rozmiarów blondynka, której włosy tak dobitnie przypominały te
należące do zaginionego towarzysza.
- Zapytałam pierwsza. - uśmiechnęła się
zaczepnie, a w jej oczach błysnęła przedziwna iskierka.
Nie bała się, bądź sprytnie ukrywała swój
strach. Przydatna cecha, wyjdzie jej na dobre.
- Mam chujowy dzień, nie zamierzam ci się
tłumaczyć, bo gówno obchodzi cię co robię. - w mym głosie nie dało się wyczuć
nawet krzty emocji. - Fakt, że chowam się przed pieprzoną hordą powinien w
zupełności wystarczyć.
- Horda? - ponowny błysk w oku, jakoby swego
rodzaju podniecenie na myśl o zbliżających się zombie.
- Nie dosłyszałaś? Tak, horda. - wzruszyłem
ramionami, a ostrze dziewczyny jakby lekko się cofnęło, choć wciąż trzymało się
dostatecznie blisko ciała- Spora i głośna. Zwykłe bezmózgi i bodaj dwóch Maczo,
jednak znacząco obitych. - westchnąłem, powoli zmieniając pozycję, stojąc
twarzą w twarz z nieznajomą- Możesz go opuścić, nie wybijam członków drużyny.
Przekrzywiła głowę, z początku zastanawiając
się nad sensem mojej wypowiedzi, by po chwili ukradkiem zerknąć w kierunku
lewego ramienia, przyozdobionego wilczą przepaską.
- Nie ufam ci. - spuentowała, spoglądając mi
prosto w oczy.
- Rozumiem, sam też bym sobie nie ufał. -
cwaniacki uśmiech rozświetlił blade lico, a dłonie zawędrowały do kieszeni
wojskowej kurtki. - Wyglądasz na bystrą, a przynajmniej bystrzejszą, niż moi
poprzedni towarzysze. Wiesz, że nie ruszę się dopóki horda nie przejdzie, to
wbrew pozorom pewna śmierć. - kontynuowałem, bacznie obserwując każdy wykonany
przez nią ruch. - Mamy więc dwie opcje, stanie tu i mierzenie w siebie bronią,
bądź wzajemna ignorancja, zaklepanie miejsca po przeciwnych stronach dachu.
Gotów jestem na każdy z wariantów, wybór zostawiam tobie.
Nie usłyszałem jednak odpowiedzi, nie
dojrzałem reakcji, bowiem do naszych uszu dotarł sygnał policyjnej syreny,
warkot nadciągających zombie. Nie miałem najmniejszych wątpliwości, że
wspomniana wcześniej sfora nadgoniła, znajdując się obecnie tuż pod naszym
nosem. Zwabieni nagłym hałasem podchodzili coraz bliżej, ich wejście do budynku
było zaledwie kwestią czasu. Rzuciłem stosunkowo imponującą wiązankę
przekleństw, jednym sprawnym ruchem dobywając pistoletu.
- Możesz mi nie ufać, nie lubić, szczerze mało
mnie to interesuje. - zacząłem, zatrzymując wzrok na brutalnym akcie
kanibalizmu, odgrywającym się właśnie po przeciwnej stronie ulicy. - Obchodzi
mnie jednak własne życie. Na tym świecie jest zbyt wiele kanalii do wybicia,
ludzi do złamania. Nie spieszy mi się, żeby umierać. - przeładowałem broń,
odgarniając z czoła zagubione, czarne kosmyki. - Wchodzisz w to? Czy może
tchórzysz?
<Hana? Niech poleje się krew :v >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz