11 sierpnia 2017

Od Kano CD Hany

Zacisnąłem pięści, a irytacja zdawała się rosnąć z każdą kolejną sekundą. Nie rozumiem, czym zasłużyłem sobie, by pracować z tak cholernym idiotą, jednak w obecnej sytuacji mógłbym przysiąc, że jeśli jeszcze raz zapragnie wytknąć mi błędy, będę w stanie sprawić, że nie odezwie się już nigdy więcej.
Wsunąłem dłonie do kieszeni, nieco wytartej kurtki, oparty plecami o jedną z rozpadających się ścian, pokrytych wyblakłymi graffiti. Miejsce iście obskurne, wyglądające jak jedno z tych, które przewijają się w niskiej klasy horrorach, będąc prawdopodobnie najstraszniejszą rzeczą w całej ekranizacji.
Westchnąłem ciężko, przenosząc wzrok na jasnowłosego mężczyznę, który oddalił się na bezpieczną odległość, siadając na jednym z wystających kamieni. Na oko osiemnastoletni dzieciak, wątły i anemiczny, niemający prawa bytu w obecnej rzeczywistości. Inteligencją nie grzeszył, a wyprawy poza mury względnie bezpiecznej placówki uważał za coś cholernie ekscytującego, jakoby nie dostrzegał unoszącej się w powietrzu woni śmierci i przegniłych ciał. Szczerze nienawidziłem z nim pracować, jednak jakimś dziwnym trafem za każdym razem to właśnie mnie przypadała rola prywatnej niańki, opiekuna, mającego dopilnować, by gnojek powrócił żywy do bazy.
- Kano, patrz co znalazłem! - krzyk blondyna wyrwał mnie z wewnętrznej zadumy, wywołał potok przekleństw.
- Nie drzyj się gnojku. - warknąłem, mimo wszystko ruszając w jego kierunku. - Przyciągniesz ich.
Nie odpowiedział nic, jak gdyby całkowicie mnie zignorował, nie przejął przydatną uwagą, mogącą w przyszłości ocalić jego wychudzony tyłek.
Ociężale zbliżałem się do towarzysza, odczuwającego przedziwne podniecenie, sprawiającego wrażenie niedojrzałego dziecka, aniżeli strudzonego walką młodzika. Wraz z chwilą, w której niemal stykaliśmy się ciałami, chłopaczyna odwrócił się gwałtownie, dzierżąc w dłoniach czarnego jak noc deagla, do którego najwidoczniej zdążył się już przywiązać. Wśród palców drugiej kończyny trzymał podręczną apteczkę, po brzegi wypełnioną wszelkiego rodzaju gazami i wacikami.
- Nareszcie się na coś przydałeś. - prychnąłem, a w głosie dało się odczuć delikatnie przyjazną nutę. - Potrafisz chociaż z tego strzelać?
- Pewnie! Miałem kiedyś taki, na kulki. Strzelałem najlepiej na całym osiedlu. - wypiął dumnie pierś, przyjmując nienaturalnie wygiętą pozę. - Mogę ci pokazać.
Sens dotarł do mnie z opóźnieniem, zdecydowanie zbyt ogromnym opóźnieniem, na które nie zdążyłem odpowiednio zareagować. Przeraźliwe warknięcie, poprzedzone hucznym wystrzałem nie zwiastowało nic dobrego. Na domiar złego zawodzenie wydawało się coraz głośniejsze, kroki stawały się wyraźnie słyszalne. Horda, naprawdę spora horda. Próba wszczęcia walki to istne samobójstwo, nie możemy sobie na to pozwolić, ponieśliśmy już wystarczające straty w ludziach. Natychmiastowo pochwyciłem rękaw jasnowłosego, niemal wlokąc go za sobą. Kryjówka, do jasnej cholery gdzie my teraz znajdziemy odpowiednio wysokie schronienie.
***
Biegłem, nie miałem pojęcia ile, ani dokąd, jednak horda wydawała się nie ustępować, uciążliwie depcząc mi po piętach. Wszelkie potencjalne kryjówki okazywały się do niczego, zmuszając do poszukiwania kolejnych, dalszego zagłębiania się w ruiny miasta. Wszystko wydawało się sypać- młodzik zawieruszył się po drodze, najprawdopodobniej skręcił w niewłaściwą uliczkę. Nie miałem pojęcia gdzie się znajdował, ani czy da sobie radę, czy przeżyje samotne starcie z potworem. W duszy przeklinałem swą nieuwagę, głupotę blondyna, będąc w stu procentach szczerym najzwyczajniej kląłem na wszystko i wszystkich, którzy przyszli mi do głowy.
Gardziłem ludzką głupotą, brakiem nawet najmniejszego zmysłu przetrwania. Dlaczego wszyscy w tym pierdolonym świecie pozjadali resztki rozumu?
Targany emocjami w końcu trafiłem na dach opuszczonego budynku. Nie należał do szczególnie imponujących miejsc, jednak lepsze to, niż bezowocne szlajanie się po ziemi, będąc narażonym na atak z każdej możliwej strony. Spróchniałe od dawna schody, brudne od zaschniętej krwi ściany nie robiły już na mnie wrażenia, wydawały się czymś w zupełności normalnym. Ostrożnie stawiałem kroki, chcąc skutecznie ograniczyć wydawane dźwięki- nie miałem pojęcia co czai się na kolejnych piętrach.
Pchnąłem przyrdzewiałe, metalowe drzwi, omiatając wzrokiem jak największe połacie terenu. Przeoczyłem jednak pewien szczegół, który już po chwili nacinał skórę między moimi łopatkami. Nie odezwałem się, nie wykonałem nawet najmniejszego ruchu. Nienawidziłem tego przyznawać, jednak oprawca miał znaczącą przewagę, której powinienem jak najszybciej się pozbyć.
- Czego tutaj szukasz? - kobiecy głos przerwał niezręczną ciszę, a stróżka krwi spłynęła po moich plecach.
- Mógłbym zapytać o to samo. - wzruszyłem ramionami, nie czując wewnętrznej potrzeby wyjawiania swych planów.
Nieznacznie odwróciłem głowę, pragnąc ujrzeć istotę, która postawiła mnie w tak niekorzystnej sytuacji. Okazała się nią niewielkich rozmiarów blondynka, której włosy tak dobitnie przypominały te należące do zaginionego towarzysza.
- Zapytałam pierwsza. - uśmiechnęła się zaczepnie, a w jej oczach błysnęła przedziwna iskierka.
Nie bała się, bądź sprytnie ukrywała swój strach. Przydatna cecha, wyjdzie jej na dobre.
- Mam chujowy dzień, nie zamierzam ci się tłumaczyć, bo gówno obchodzi cię co robię. - w mym głosie nie dało się wyczuć nawet krzty emocji. - Fakt, że chowam się przed pieprzoną hordą powinien w zupełności wystarczyć.
- Horda? - ponowny błysk w oku, jakoby swego rodzaju podniecenie na myśl o zbliżających się zombie.
- Nie dosłyszałaś? Tak, horda. - wzruszyłem ramionami, a ostrze dziewczyny jakby lekko się cofnęło, choć wciąż trzymało się dostatecznie blisko ciała- Spora i głośna. Zwykłe bezmózgi i bodaj dwóch Maczo, jednak znacząco obitych. - westchnąłem, powoli zmieniając pozycję, stojąc twarzą w twarz z nieznajomą- Możesz go opuścić, nie wybijam członków drużyny.
Przekrzywiła głowę, z początku zastanawiając się nad sensem mojej wypowiedzi, by po chwili ukradkiem zerknąć w kierunku lewego ramienia, przyozdobionego wilczą przepaską.
- Nie ufam ci. - spuentowała, spoglądając mi prosto w oczy.
- Rozumiem, sam też bym sobie nie ufał. - cwaniacki uśmiech rozświetlił blade lico, a dłonie zawędrowały do kieszeni wojskowej kurtki. - Wyglądasz na bystrą, a przynajmniej bystrzejszą, niż moi poprzedni towarzysze. Wiesz, że nie ruszę się dopóki horda nie przejdzie, to wbrew pozorom pewna śmierć. - kontynuowałem, bacznie obserwując każdy wykonany przez nią ruch. - Mamy więc dwie opcje, stanie tu i mierzenie w siebie bronią, bądź wzajemna ignorancja, zaklepanie miejsca po przeciwnych stronach dachu. Gotów jestem na każdy z wariantów, wybór zostawiam tobie.
Nie usłyszałem jednak odpowiedzi, nie dojrzałem reakcji, bowiem do naszych uszu dotarł sygnał policyjnej syreny, warkot nadciągających zombie. Nie miałem najmniejszych wątpliwości, że wspomniana wcześniej sfora nadgoniła, znajdując się obecnie tuż pod naszym nosem. Zwabieni nagłym hałasem podchodzili coraz bliżej, ich wejście do budynku było zaledwie kwestią czasu. Rzuciłem stosunkowo imponującą wiązankę przekleństw, jednym sprawnym ruchem dobywając pistoletu.
- Możesz mi nie ufać, nie lubić, szczerze mało mnie to interesuje. - zacząłem, zatrzymując wzrok na brutalnym akcie kanibalizmu, odgrywającym się właśnie po przeciwnej stronie ulicy. - Obchodzi mnie jednak własne życie. Na tym świecie jest zbyt wiele kanalii do wybicia, ludzi do złamania. Nie spieszy mi się, żeby umierać. - przeładowałem broń, odgarniając z czoła zagubione, czarne kosmyki. - Wchodzisz w to? Czy może tchórzysz?


<Hana? Niech poleje się krew :v >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy