Przeszywający ból nie pozwalał się skupić, ułożyć skutecznego planu i
najzwyczajniej rozpocząć z góry narzuconych zadań. Nie miałem pojęcia,
jak wiele czasu poświęciłem na rozrysowywaniu najczarniejszych
schematów, rozmyślaniu nad sensem całokształtu. W pewnych momentach
miałem ochotę najzwyczajniej rzucić wszystko w cholerę, przekazując
swoje obowiązki pierwszej lepszej osobie, jednak coś za każdym razem
mnie powstrzymywało, blokowało wewnętrzne pragnienie ucieczki od
wszelkiej odpowiedzialności. Przekląłem pod nosem, rzucając w kąt pokoju
kolejną zmiętą kartkę papieru. Wszystko wydawało się tak diabelnie
słabe, z góry skazane na niepowodzenie. Czułem narastającą w sercu
irytację oraz zażenowaniem własną osobą. Od kiedy stałem się tak
bezużyteczny?
- To wszystko przez tę szramę, uspokój się. - mruknąłem, próbując podnieść się na duchu, w jakiś sposób zmotywować do działania
Przymknąłem oczy, oddychając głęboko, pragnąc odpędzić wszelkie negatywne emocje. Efekty nadeszły późno, jednak przywiodły za sobą pożądane ukojenie. Zacznijmy jeszcze raz.
***
Nocne wędrówki nie należały do najlepszych, czy najbezpieczniejszych pomysłów, jednak nie mogłem pozwolić sobie na ani chwilę zwłoki. Zmarnowałem już za dużo czasu. Przepełniony determinacją wyłoniłem się spomiędzy ruin dawnej kwiaciarni, omiatając wzrokiem jak największe połacie terenu, wypatrując ewentualnych zagrożeń. Głucha cisza, która z każdą kolejną chwilą wydawała się coraz bardziej niepokojąca, zwiastująca coś złego. Potrząsnąłem głową, próbując w ten sposób odgonić wszelkie obawy, skupiając się na wyznaczonym celu. Od dawna opustoszała komenda policji, jeśli wierzyć towarzyszą broni - około godzina drogi na północ. Po cichu liczyłem, że obejdzie się bez większych kłopotów.
***
Zatrzymałem się, nie będąc w stanie dłużej kontynuować morderczego biegu. Za miejsce chwilowego postoju obrałem niewielki daszek, którego położenie umożliwiło obserwację głównej ulicy, wypatrywanie nadchodzącego zagrożenia. Wsunąłem dłoń pod koszulkę, umiejscawiając ją w okolicach pępka, na co niemal od razu zareagowałem stłumionym syknięciem. Szrama najwidoczniej jeszcze się nie zagoiła, co gorsza wciąż wściekle dawała się we znaki, piekąc przy każdej możliwej okazji. W głębi duszy przeklinałem się za nieuwagę podczas ostatnich poszukiwań. Ograli mnie jak dziecko, do tego niezbyt inteligentne dziecko, cholera. Zatrzymam się tu na chwilę, a potem ruszę dalej, to jedyna sensowna opcja. Wolną dłoń wplotłem we włosy, zagarniając je do tyłu, by nie ograniczały pola widzenia, które w obecnych warunkach i tak nie należały do szczególnie korzystnych. Po kilku minutach trwania w bez ruchu postanowiłem ruszyć dalej, jednak mą uwagę przykuły widoczne na horyzoncie sylwetki. Pięć osób, z czego jedna z pewnością należała do żywego człowieka. Powróciłem do swej wcześniejszej pozycji, czekając na rozwój wydarzeń, poznanie tożsamości nadciągających istot.
Warkot, przeciągłe wycie, poprzedzone serią przekleństw jasno określiły sytuację- ocalały potrzebował pomocy. Zmrużyłem oczy, rozważając wszelkie możliwe opcje, dochodząc do wniosku, że choć ten jeden raz nie powinienem się mieszać, próbując zgrywać bohatera. Mimo wszystko nie poruszyłem się nawet o centymetr, wciąż analizując sytuację. Szczerze nienawidziłem chwil, w których budziła się we mnie natura zbawcy, część dawnej osobowości, o której istnieniu zdążyłem już dawno zapomnieć. Cholera, niech stracę.
Zeskoczyłem na pokryty zaschniętą juchą chodnik, uważając, by nie narobić przy tym zbędnego hałasu. Dzierżona w dłoniach broń niemal natychmiastowo powędrowała w kierunku nadciągającej kompanii, prowadzonej przez wyraźnie zdenerwowanego delikwenta, którego płci nie byłem w stanie rozróżnić. Zarysy sylwetek zaczynały się powiększać, a pierwszy z pocisków opuścił komorę. Ugodził umarłego w szyję, zdecydowanie za nisko. Kolejny wystrzał okazał się celniejszy, trafiając maszkarę między oczy.
Mogłem przysiąc, iż nieszczęsny ocalały spoglądał właśnie w moją stronę, a nagła zmiana kursu utwierdziła mnie w przekonaniu, iż postanowił poprowadzić swych łowców w moją stronę. Nie mając większego wyboru, zająłem się pozostałymi nieszczęśnikami, choć celowanie przy tak ograniczonej widoczności nie należało do szczególnie prostych zadań. Gdy upewniłem się, że wszystkie bezmózgi padły trupem, broń powędrowała w stronę nieznajomego, znajdującego się w niebezpiecznie bliskiej odległości.
- Ugryzły cię? - zapytałem prosto z mostu, robiąc kilka kroków w tył.
Nie wyglądał na uzbrojonego, a przynajmniej nie sprawiał takiego wrażenia, biorąc pod uwagę wydarzenia z ostatnich kilku minut. Mimo tego wolałem zachować dystans, odczuwając przedziwną nieufność w stosunku do owej persony. Sytuacji nie poprawiał zaogniający się ból, który w obecnej chwili wydawał się jeszcze bardziej uciążliwy, aniżeli kiedykolwiek wcześniej. Graj niewzruszonego, nie daj nic po sobie poznać. To podstawa.
- To wszystko przez tę szramę, uspokój się. - mruknąłem, próbując podnieść się na duchu, w jakiś sposób zmotywować do działania
Przymknąłem oczy, oddychając głęboko, pragnąc odpędzić wszelkie negatywne emocje. Efekty nadeszły późno, jednak przywiodły za sobą pożądane ukojenie. Zacznijmy jeszcze raz.
***
Nocne wędrówki nie należały do najlepszych, czy najbezpieczniejszych pomysłów, jednak nie mogłem pozwolić sobie na ani chwilę zwłoki. Zmarnowałem już za dużo czasu. Przepełniony determinacją wyłoniłem się spomiędzy ruin dawnej kwiaciarni, omiatając wzrokiem jak największe połacie terenu, wypatrując ewentualnych zagrożeń. Głucha cisza, która z każdą kolejną chwilą wydawała się coraz bardziej niepokojąca, zwiastująca coś złego. Potrząsnąłem głową, próbując w ten sposób odgonić wszelkie obawy, skupiając się na wyznaczonym celu. Od dawna opustoszała komenda policji, jeśli wierzyć towarzyszą broni - około godzina drogi na północ. Po cichu liczyłem, że obejdzie się bez większych kłopotów.
***
Zatrzymałem się, nie będąc w stanie dłużej kontynuować morderczego biegu. Za miejsce chwilowego postoju obrałem niewielki daszek, którego położenie umożliwiło obserwację głównej ulicy, wypatrywanie nadchodzącego zagrożenia. Wsunąłem dłoń pod koszulkę, umiejscawiając ją w okolicach pępka, na co niemal od razu zareagowałem stłumionym syknięciem. Szrama najwidoczniej jeszcze się nie zagoiła, co gorsza wciąż wściekle dawała się we znaki, piekąc przy każdej możliwej okazji. W głębi duszy przeklinałem się za nieuwagę podczas ostatnich poszukiwań. Ograli mnie jak dziecko, do tego niezbyt inteligentne dziecko, cholera. Zatrzymam się tu na chwilę, a potem ruszę dalej, to jedyna sensowna opcja. Wolną dłoń wplotłem we włosy, zagarniając je do tyłu, by nie ograniczały pola widzenia, które w obecnych warunkach i tak nie należały do szczególnie korzystnych. Po kilku minutach trwania w bez ruchu postanowiłem ruszyć dalej, jednak mą uwagę przykuły widoczne na horyzoncie sylwetki. Pięć osób, z czego jedna z pewnością należała do żywego człowieka. Powróciłem do swej wcześniejszej pozycji, czekając na rozwój wydarzeń, poznanie tożsamości nadciągających istot.
Warkot, przeciągłe wycie, poprzedzone serią przekleństw jasno określiły sytuację- ocalały potrzebował pomocy. Zmrużyłem oczy, rozważając wszelkie możliwe opcje, dochodząc do wniosku, że choć ten jeden raz nie powinienem się mieszać, próbując zgrywać bohatera. Mimo wszystko nie poruszyłem się nawet o centymetr, wciąż analizując sytuację. Szczerze nienawidziłem chwil, w których budziła się we mnie natura zbawcy, część dawnej osobowości, o której istnieniu zdążyłem już dawno zapomnieć. Cholera, niech stracę.
Zeskoczyłem na pokryty zaschniętą juchą chodnik, uważając, by nie narobić przy tym zbędnego hałasu. Dzierżona w dłoniach broń niemal natychmiastowo powędrowała w kierunku nadciągającej kompanii, prowadzonej przez wyraźnie zdenerwowanego delikwenta, którego płci nie byłem w stanie rozróżnić. Zarysy sylwetek zaczynały się powiększać, a pierwszy z pocisków opuścił komorę. Ugodził umarłego w szyję, zdecydowanie za nisko. Kolejny wystrzał okazał się celniejszy, trafiając maszkarę między oczy.
Mogłem przysiąc, iż nieszczęsny ocalały spoglądał właśnie w moją stronę, a nagła zmiana kursu utwierdziła mnie w przekonaniu, iż postanowił poprowadzić swych łowców w moją stronę. Nie mając większego wyboru, zająłem się pozostałymi nieszczęśnikami, choć celowanie przy tak ograniczonej widoczności nie należało do szczególnie prostych zadań. Gdy upewniłem się, że wszystkie bezmózgi padły trupem, broń powędrowała w stronę nieznajomego, znajdującego się w niebezpiecznie bliskiej odległości.
- Ugryzły cię? - zapytałem prosto z mostu, robiąc kilka kroków w tył.
Nie wyglądał na uzbrojonego, a przynajmniej nie sprawiał takiego wrażenia, biorąc pod uwagę wydarzenia z ostatnich kilku minut. Mimo tego wolałem zachować dystans, odczuwając przedziwną nieufność w stosunku do owej persony. Sytuacji nie poprawiał zaogniający się ból, który w obecnej chwili wydawał się jeszcze bardziej uciążliwy, aniżeli kiedykolwiek wcześniej. Graj niewzruszonego, nie daj nic po sobie poznać. To podstawa.
<Ktokolwiek?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz