Wolnym, dość niepewnym krokiem białowłosy
wszedł do wnętrza mieszkania. Pomieszczenie, w którym się znajdował nie
wyglądało najlepiej. W większości było puste, nie licząc wąskiej garderoby i
dawno zwiędłego już kwiatka w rogu pomieszczenia. Od prawej strony, metr dalej
za ścianą znajdował się główny pokój, serce tego mieszkania.
Które było już martwe.
W mniej lub bardziej tego słowa dosłownym
znaczeniu, bo gdy tylko Joseph ujrzał nieład i chaos panujący w środku, w
pośpiechu zrzucił plecak ze swoich ramion desperacko czegoś w nim szukając. Po
chwili wyjął z niego ochronną maseczkę na twarz i parę rękawiczek, a następnie
ponownie zarzucił plecak na plecy, wyraźnie obawiając się położenia go
gdziekolwiek na ziemi zważając na walające się wszędzie kłębki kurzu (o ile
naprawdę był to kurz, a nie nowo powstały gatunek dzikiego zwierzęcia). -
Jesteś pewien, że tu mieszkasz? - jego głos nie był do końca wyraźny przez
maseczkę, która dokładnie zakrywała jego usta i nos. Ethan stojąc jeszcze w
progu tylko spoglądał na niego pytająco nie bardzo wiedząc co ten ma na myśli -
Wciąż nie rozumiesz? - pytał zdziwiony - Oddałeś życie tych niewinnych roślin w
zamian za hodowlę potworów? - wskazał palcem na doniczki ze zwiędłymi kwiatami,
których w żaden sposób już nie dało się odratować - Miejmy tylko nadzieję, że i
one nie powstaną i nie zaczną nas zjadać… - westchnął rozglądając się wokół
siebie, a następnie znów kierując swój wzrok w stronę strasznego - Czas
sprzątnąć ten burdel…
- Hę?! - oburzył się - Czy ty kiedykolwiek byłeś
chociaż w burd-
- Lepiej zamilcz i powiedz mi, gdzie znajdę
coś, czym wytępię ten brud. - przerwał mu podchodząc do małego stolika
ustawionego na środku pokoju, na którym leżało pudełko po pizzy. Niepewnie
zbliżył się do niego i szybkim ruchem otworzył karton. Odetchnął z ulgą, gdy
wnętrze okazało się puste, a ze środka nie wybiegł kawałek pizzy, któremu
zdążyły wyrosnąć nóżki.
- Wszystkie środki czystości są w łazience.
- Więc mi je przynieś. Łazienka jest ostatnim
miejscem, w którym chciałbym się teraz znaleźć… - ostatnie słowa szepnął już do
siebie. Chwilę później w pokoju pojawił się Ethan, w rękach trzymając wiadro z
wodą, mop, a także masę różnych płynów. Joseph czym prędzej zabrał się do
roboty nie mogąc dłużej patrzeć na bałagan ogarniający mieszkanie, jedyne
miejsce, w którym naprawdę mógł się czuć jakkolwiek bezpiecznie.
Ethan z początku siedział bezczynnie na
garderobie i obserwował młodszego, który był bardziej zmotywowany do sprzątania
aniżeli do walki o swoje życie. Wkrótce jednak zaczął sprawdzać elektryczność w
mieszkaniu, i tak jak się spodziewał, przez jego dłuższą nieobecność w jego
mieszkaniu znów jej brakowało. Na krótką chwilę wyszedł z mieszkania, czego
Joseph oczywiście nie zauważył będąc zbyt pochłoniętym doszukiwaniem się kanapy
spod sterty kurzu i śmieci, a następnie otworzył małą skrzyneczkę na klatce
schodowej, w której zaczął coś montować. Kilka minut później znów wrócił do
mieszkania, w którym zawitało światło.
Woda i kanalizacja nie były za to takim
problem jak energia. Prawie, bo najczystsza ona z pewnością nie była, w końcu
nie było już ludzi, którzy mogliby pomagać w jej filtrowaniu. Pomimo tego woda,
która była im dostarczana, nie była też najgorsza. Naście lat temu, ludzie
będący przerażeni przyszłościową wizją jej nagłego braku lub strucia, w końcu
zaczęli stosować bardziej radykalne zasady jej oszczędzania, jak i filtry,
które były umieszczane w niemal każdym możliwym miejscu, dzięki czemu woda
zaraz po jej wykorzystaniu stawała się oczyszczona w 80%.
Minęło kilka godzin zanim Joseph zdążył uporać
się z bałaganem w salonie, kuchni jak i łazience, która o dziwo nie była w
takim złym stanie w jakim wcześniej przypuszczał. Już chciał z satysfakcją
powiedzieć, że jego praca skończona, gdy jego oczom rzuciły się zamknięte drzwi
w przedpokoju. Czyżby był tak zatracony w swoim zajęciu, że nawet ich nie
zauważył...? Podszedł bliżej, delikatnie naciskając na klamkę, a jego oczom
ukazał się kolejny, bardzo mały pokój, którego stan był jeszcze gorszy niż całe
mieszkanie razem wzięte. - MAM TEGO JUŻ SERDECZNIE DOŚĆ. - podniósł głos ze
zdenerwowania ściągając parę rękawiczek i maseczkę z twarzy następnie rzucając
je na podłogę - Ty, zajmiesz się wypucowaniem tego pokoju na błysk, a ja w tym
czasie przewietrzę się na balkonie. - powiedział z wyrzutem wręczając
chłopakowi do ręki mopa.
- Nie kazałem ci tu sprzątać więc nie rozumiem
czemu… - zaczął się tłumaczyć chcąc uniknąć obowiązku, co Joseph szybko mu
przerwał.
- HALO, nie widzisz co się tu dzieje? Jedzenie
przyrosło do stolika, stworzyli jedną, pieprzoną syntezę! Zajmij się tym, albo
siłą wyrwę ci tabletki i więcej mnie już nie zobaczysz! - dodał, choć zaraz po
wypowiedzeniu swoich słów zaczął się zastanawiać czy aby na pewno miały one
sens. W końcu skąd mógł wiedzieć, że Ethan’owi jakkolwiek na nim zależało?
Nawet jeśli mówił, że nie pozwoli mu podróżować samemu, skąd mógł wiedzieć, że
w ciągu ostatnich kilku dni nie zmienił zdania? Stał kilka kroków dalej od
starszego oczekując od niego jakiejś reakcji. Była to tylko i wyłącznie krótka
chwila, lecz sekundy mijające w oczekiwaniu na jakiś znak, zdawały się trwać w
nieskończoność. W końcu Ethan sięgnął za wiadro z wodą i bez słowa zniknął za
drzwiami sypialni. Natomiast Joseph udał się na balkon, na którym postanowił
spędzić tyle czasu, ile starszy będzie potrzebował na ogarnięcie ostatniej
części mieszkania.
I w ten właśnie sposób nastała noc. Pół dnia
zajęło dotarcie do mieszkania, a kolejne pół na doprowadzenie go do porządku.
Joseph przyglądał się gwiazdom, których jeszcze nigdy nie było tak wiele. Odkąd
uliczne latarnie zgasły, a prąd dostarczany do miasta zagarnęło dla siebie
wojsko, gwiazdy pierwszy raz były tak wyraźne. Siedział opierając się o ścianę
na małym balkonie, który mimo wszystko był nieco większy od przeciętnego, blokowego
balkoniku, i to na tyle, że bez problemu mogły się na nim położyć dwie, może
nawet trzy osoby. Jego ciało było chłodne, wraz z upływem godzin temperatura
coraz bardziej spadała, a zimny wiatr przybierał nieco na sile. Mimo tego on
nadal tam siedział szukając gwiazdozbiorów i myśląc o wszystkim tym, co do tej
pory go spotkało. Bądź to on spotkał to wszystko. Zawsze działał na własną
rękę. A teraz? Teraz już nie był sam. Sam do końca nie był pewien, czy był w
stanie zaufać Ethan’owi, jednak podświadomie wiedział, że już to robi, że w
pełni mu się oddał i nieustannie na niego liczy. Znowu na ocalenie nie liczył
wcale. W głębi serca współczuł tym, którzy wciąż oczekują na pomoc ze strony
wojska, które zamiast pomagać ludziom, tak naprawdę ich wykorzystuje - rabuje,
torturuje i zabija. Wojsko działało na własną korzyść. Nie należy na nich
czekać. Małe osiedle, w którym właśnie przebywali, mogłoby stać się idealnym
celem dla władz państwowych, znów dla tutejszych z pewnością byłaby to
największa strata. Całe szczęście, że ten teren nie został jeszcze przez nikogo
odkryty. Chyba.
Niespodziewanie szklane drzwi na balkon
otworzyły się, a oczom chłopaka ukazał się Ethan, który przysiadł się tuż obok
niego. - Przepraszam, trochę przesadziłem. - powiedział od razu Joseph, widząc
zmęczenie na twarzy Ethan’a - Epidemia, koniec świata i te sprawy, ale nie
chciałbym umrzeć od zarazków.
- Od zarazków się nie umiera, Joseph. -
młodszy rzucił mu pogardliwe spojrzenie - A bynajmniej nie od razu. - dodał po
chwili.
- Mhm. - mruknął młodszy znów spoglądając w
górę. Nagle zbliżył się do starszego układając głowę na jego ramieniu i uniósł
dłoń w górę, palcem wskazując na wybraną konstelacje - Hej, widzisz? To
skorpion. - powiedział wskazując kolejno na kilkanaście, wyraźnie wyróżniających
się gwiazd.
- Meh, równie dobrze mogę powiedzieć, że tam
jest koziorożec. - wskazał na przypadkowe zbiór gwiazd, których tej nocy były
naprawdę wiele.
- To nie ta pora na koziorożca. - westchnął ze
zmarnowaniem następnie delikatnie kładąc swoją dłoń na udzie starszego.
- Za to widzę, że ty się na tym znasz.
- Chyba tak mogę powiedzieć. - spuścił wzrok
kontynuując - Gdy byłem mały, razem z babcią zawsze siedzieliśmy w jej domu na
tarasie i wszystko mi pokazywała. Dosłownie wszystko. Czy były to gwiazdy, czy
wspaniałe widoki... nauczyła mnie też koreańskiego. Kiedy się przeprowadziłem,
nie znałem ani słowa. Wiesz, byłem dzieckiem więc powinienem był szybko
opanować język, jednak miałem z tym naprawdę duży problem. I tak naprawdę nadal
mam. Gdy zacząłem studia, poznałem kogoś. Kogoś, kto podobnie jak ja uwielbiał
patrzeć w gwiazdy. Kompletnie się na tym nie znał, ale podobnie jak mnie,
zawsze go to uspokajało. Cały czas o nim myślę, choć nawet nie pamiętam jego
imienia i twarzy. Brakuje mi go, tak samo jak brakuje mi wspólnego trzymania za
rękę, czyichś ciepłych ramion i czułości... - chłodny powiew wiatru znów
ogarnął jego skórę, na co Joseph mimowolnie skulił się zaciskając dłoń na nodze
starszego - Naprawdę... nienawidzę tego świata. - dodał ze smutnym uśmiechem.
< Ethan? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz