Zapadła niezręczna cisza. Czułem się jakbym
palnął coś niewyobrażalnie głupiego. Odczekaliśmy aż John wróci z obiecaną
łopatą, gdy był w zasięgu wzroku podbiegłem doń i odbierając szpadel kazałem mu
odejść. Chłopak przygotował się do wyruszenia w drogę, na obydwu ramionach miał
przewieszone plecaki. Ostrożnie złapał dziewczynę za nogi, drugą ręką podparł
jej plecy i uniósł do góry. Dłoń martwej opadła bezwładnie w dół. Podszedłem
bliżej, aby położyć ją na brzuch.
- Dasz radę? Do parku jest niemały kawałek. –
zapytałem z troską
- Tak. Kiedyś postanowiłem, że o nią zadbam,
nawet teraz gdy leży martwa w moich ramionach. – odparł wpatrując się w jej
śnieżnobiałą twarz. – Prowadź.
Nie było nic dziwnego w jego zachowaniu, ale
jednak cała ta sytuacja przypierała do muru. Przytłoczony żałobną atmosferą jedynie
kiwnąłem głową i zacząłem iść w kierunku parku. Idąc kątem oka widziałem, że
chłopak ciężko oddycha. Nie był wystarczająco silny, aby nieść taki ciężar
przez całą drogę i nie mówię tylko o dziewczynie, czuł się zapewne zniechęcony
do życia, jego bliska osoba odeszła z tego świata, i to on musiał ją zabić. Ta
apokalipsa zjebała mu całe życie, mógł być teraz z rodziną, grać ze znajomymi…
uśmiechać się… Ale nie. Musiał wieść te nędzne życie pozbawione smaku radości,
teraz o już w ogóle przepełnione goryczą. W sumie nie tylko on, wszyscy
borykają się z podobnymi problemami. Zagubiony w swoich myślach nie usłyszałem
jak Ayako mnie woła, dopiero po chwili się ocknąłem.
- Evan… Daleko jeszcze…? – zapytał, a po jego
policzkach powoli spływały strużki potu. Szedłem zdecydowanie za szybko.
- Ah, przepraszam. To już za tym murkiem,
widzisz te drzewa? – wskazałem na wielkie korony dębów i wierzb. Chłopak uniósł
lekko głowę.
<Ayako?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz